Pov: Quackity
Obudziłem się przed Willem, czyli tak jak zwykle. Była sobota, lecz na dworze wciąż nie było zbyt jasno. To oznaczało, że najprawdopodobniej zbliżała się siódma rano. Uśmiechnąłem się do samego siebie, widząc śpiącego szatyna, który trzymał mnie szczelnie w uścisku.
Wyjrzałem przez okno. Okazało się, że padał śnieg, a tony białego puchu leżały już na ziemi. Ucieszyłem się, ponieważ to chyba trzeci raz w moim życiu, kiedy go widziałem.
- Willy.. - powiedziałem spokojnym głosem, ponieważ chciałem, aby chłopak się obudził.
Delikatnie szturchnąłem go za ramię, wciąż jednak będąc w objęciach wyższego, bo niezbyt mogłem się z nich wydostać. Niczym to nie poskutkowało, więc parę razy pocałowałem go w policzek. Wilbur w końcu zaczął się przebudzać, z czego byłem zadowolony.
- Co ty chcesz.. - jego głos był odrobinę zachrypnięty. Odrazu było słychać, że dopiero co wstał.
Zachichotałem cicho na jego słowa. Żal mi było go budzić, ale naprawdę chciałem wyjść na dwór. W Meksyku ciężko było o śnieg, więc widziałem go może tylko dwa razy w życiu i to nawet nie w moim kraju.
- Idziemy na dwór. Spadł śnieg! - cieszyłem się jak małe dziecko.
- Nigdy śniegu nie widziałeś..? - zaśmiał się, a ja tylko przewróciłem oczami.
- Przypominam, że jestem z Meksyku.. - westchnąłem załamany.
- Fakt.. - ponownie zamknął oczy i jeszcze bardziej się we mnie wtulił. - Daj mi jeszcze chwilkę.. Tu jest tak ciepło..
- Dwie minuty - widziałem, że jest zmęczony, więc niech już mu będzie.
Po dłuższej chwili, chłopak westchnął cicho, lecz jednak się podniósł. Gdy wziął swoje ubrania, pokierował się w stronę łazienki. Postanowiłem, że pójdę za nim. Widać po nim było, że nie rozumiał o co mi chodzi. Sam nie do końca wiedziałem, co mną w tamtym momencie kierowało, ale nie odezwałem się.
- Masz ochotę oglądać mnie nago? - zaśmiał się, patrząc na mnie. Przewróciłem oczami i poczułem, że lekko się zarumieniłem na samą myśl o tym, co powiedział wyższy.
- Nie, po prostu chcę wiedzieć, co ty tak zawsze długo robisz w tej toalecie. Spędzasz tu zawsze chyba z ponad pół godziny..- wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się dumnie, ponieważ cieszyłem się, że chyba udało mi się wybrnąć z tej sytuacji.
Jak gdyby nigdy nic, Will zaczął ściągać z siebie swoją koszulkę. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem. Nie myślałem nawet, że na serio tak po prostu zacznie się przede mną rozbierać. Gdy zdjął już górną część ubioru, spojrzał na mnie.
- Dobra, a teraz tak na serio, obróć albo chociaż zasłoń oczy - odetchnąłem z ulgą, bo wcale nie miałem zamiaru go takiego oglądać. - I tylko spróbuj podglądać..
Jego słowa odrobinę mnie rozśmieszyły. Oczywiście się odwróciłem i do tego zamknąłem oczy, tak na wszelki wypadek. Wilbur cicho się zaśmiał, ale już nic na to nie powiedziałem, choć byłem zażenowany całym tym zajściem.
- Mogę już..? - zapytałem nie pewnie. Po niedługiej chwili usłyszałem twierdzącą odpowiedź.
Na szczęście, kiedy odwróciłem się z powrotem, szatyn był już ubrany. Popatrzyłem na niego załamany, a ten zaczął się śmiać. Nie rozumiałem, co go tak śmieszy, choć pewnie chodziło tu o moją minę, ponieważ wciąż byłem odrobinę zaróżowiony.
- Wypadałoby to zakryć - usłyszałem nagle jego głos.
Spojrzałem na jego szyję, na której widniało parę malinek, zrobionych oczywiście przeze mnie. Zaśmiałem się, a tym razem to on wyglądał na załamanego.
- Odrobinkę mnie poniosło wczoraj.. - wyższy przewrócił oczami.
Wyjął ze swojej szafki korektor i zaczął zakrywać sobie fioletowe ślady. Siedziałem w ciszy i po prostu przyglądałem się temu, co robi. Gdy skończył, zaczął sobie układać włosy. Po parunastu minutach znudziło mi się już czekanie na to, aż on się w końcu wyszykuje. Mieliśmy przecież tylko wyjść na chwilę na zewnątrz. Podszedłem do niego i roztrzepałem mu te włosy, nad którymi przed chwilą tak się starał.
- Wyglądasz ślicznie, a teraz ty będziesz czekać na mnie - jak można się domyślić, nie był zadowolony z tego, że zniszczyłem mu fryzurę, ale nie obchodziło mnie to w tym momencie. Uśmiechnąłem się tylko złośliwie do szatyna.
Ja jednak nie zamierzałem przebierać się przy nim, więc poprosiłem go, aby wyszedł. Chłopak oczywiście to zrobił.
Pov: Wilbur
Śmieszyło mnie to, jak bardzo czarnowłosy cieszył się z tak zwyczajnej dla mnie rzeczy, jaką jest śnieg. Owszem, dla niego było to czymś unikatowym i rzadko spotykanym. O ile w ogóle kiedykolwiek go widział.
Pociągnął mnie za rękę i ruszył żwawym krokiem w stronę wyjścia z domu. Założył buty, co również zrobiłem. Ubrałem swój płaszcz, a on kurtkę.
- Masz się ciepło ubrać - powiedział, a ja ledwo powstrzymałem śmiech.
- Jestem starszy od ciebie, a zachowujesz się jakbym miał z pięć lat.. - byłem zażenowany, ale żeby się aż tak nie czepiał, to chociaż założyłem czapkę na głowę.
- Po prostu nie chcę, aby mój kochany chłopak się przeziębił - już nic mu na to nie odpowiedziałem, tylko wyszedłem na dwór.
Niższy oczywiście do mnie dołączył. Prawie odrazu poczułem, że dostałem śnieżką w plecy. Odwróciłem się w stronę śmiejącego się Alexa. Nabrałem trochę śniegu w ręce i oczywiście mu oddałem.
Rzucaliśmy się tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu się nie zmęczyliśmy. Po chwili podszedłem bliżej chłopaka. Wyciągnąłem do niego swoją dłoń, aby za nią złapał.
- Mógłbym prosić Pana do tańca? - zapytałem, a ten zachichotał, oczywiście łapiąc za moją rękę.
————————————————————————
834 słowaVote???
CZYTASZ
My rescue || Quackbur
FanfictionAlex, 16 letni chłopak, wyprowadził się z Meksyku, ponieważ jego rodzice znaleźli lepszą pracę. Poznaje tam Wilbura - 17 letniego szatyna, syna dyrektora szkoły, który niezbyt radzi sobie w życiu. Chłopak jednak widzi w nim kogoś więcej, niż tylko p...