Rozdział I

266 23 2
                                    





Promienie słońca wpadające przez małe okno ogrzewały twarz Harry'ego, próbując jak najszybciej wyrwać go z krainy snów. Leżał na starym, niewygodnym łóżku, którego materac prawdopodobnie wypchany został trocinami. Jednak każdy wolałby takie warunki, niż spędzanie nocy w przypadkowych jaskiniach, kiedy jedyną ochroną przed zimnem była cienka, jesienna kurtka. Chłopak próbował nie wracać wspomnienia do tego, jak jego ciało wydawało się zamarzać przez niskie temperatury. Nie zawsze mógł rozpalić ogień, by choć na chwilę poczuć przyjemne ciepło. Czasem było zbyt wilgotno, by jakkolwiek uzyskać iskrę, a czasem znajdował się zbyt blisko stad i nie chciał zwracać ich uwagi. Wtedy wyobrażał sobie, że leży w gnieździe swojej mamy, wraz z nią i jego siostrą. Harry uwielbiał wspólnie z nimi spędzać wieczory, doskonale pamiętał, jak uspokajający wydawał się zapach jego rodziny. Zawsze gdy w jego życiu przychodziły gorsze chwile, ich bliskość zdawała się je na chwilę usuwać, spychać na dalszy tor. Nie mógł jednak żałować opuszczenia swoich najbliższych, im dłużej zostałby w swojej wiosce, tym więcej
problemów by sprowadzał. Przynosiłby więcej wstydu swojej matce, jako omedze, która urodziła „takie coś". Nie chciał, by dobre imię jego najbliższych, zostało zszargane. Łatwiej było udawać, że Harry nigdy nie istniał, że rozpłynął się w powietrzu, niż znosić komentarze kierowane w stronę swojej rodziny. To też było jednym z powodów, dlaczego chłopak spędzał czas w zapomnianej, drewnianej chatce na uboczu, bardzo daleko od miejsca, które kiedyś nazywał domem.

Podczas gdy Harry spokojnie jadł owoce, jego uwagę przyciągnął nowy zapach. Kojarzył już jak pachniały alfy, kręcące się wokół jego azylu przez ostatnie kilka dni. Jednak nie śmiały one przekroczyć pewnej, niewidocznej granicy bezpieczeństwa. Chłopak kochał to miejsce i nie chciał go pochopnie opuszczać, więc nie przejmował się aż tak mocno tymi wilkami, dopóki nie znalazłyby się zbyt blisko. Może po prostu szukały nowych terenów do polowań, ale natknęły się na omegę i chciały zapewnić jej ochronę? Alfy zawsze były dziwne, nieprzewidywalne, a ich pomysły przyprawiały czasem o ból głowy.

Ten zapach był jednak inny, delikatny. Woń lasu i róż zdawała się coraz mocniej drażnić jego nos. Powoli zaczynał słyszeć również kroki. W stronę jego domu szły dwie osoby, bardzo spokojnie i ostrożnie. Harry sprawdził, czy aby na pewno ma schowany nóż pod paskiem od spodni i chwycił jeszcze jeden, mniejszy, by zaraz włożyć go do kieszeni. Wiedział, że bez problemu jest w stanie pokonać dwa wilki i zdążyć uciec przed resztą, ukrywającą się w lesie. Tamte alfy jednak nadal znajdowały się w oddali, w przeciwieństwie do tajemniczych gości, którzy stawali się coraz głośniejsi.

Czy Harry się bał? Nie. Doszedł do takiego momentu w swoim życiu, gdzie śmierć czasem wydawała się jedynym zbawieniem. Co z tego, że był silny fizycznie, jego psychika po tylu latach samotności stawała się coraz słabsza. Próbował nie dopuszczać do siebie tej myśli, ale codzienne koszmary przypominały mu o tym bezlitośnie. Zaczynając swoją podróż czuł się jak Pan świata, teraz coraz częściej przypisywał sobie miano wyrzutka. Wiedział też, że już nigdy nie odnajdzie się w żadnym stadzie, zbyt długo przebywał sam. A nawet jeśli jakieś zlitowałoby się nad jego osobą, to dowiedziawszy się o dziwnej przypadłości, z pewnością by go wyrzucili. Mimo wszystko, zbyt mocno szanował swoją mamę, by popełnić samobójstwo. Nie rozumiał jak mógłby odebrać sobie tak wielki dar, który mu podarowała. Przez dziewięć miesięcy nosiła go pod swoim sercem, robiła wszystko, by zapewnić mu odpowiednie warunki do życia, a on miał to zakończyć jednym ruchem?

Słysząc pukanie do drzwi, pomyślał sobie, że musi być dla niej silny. Jeśli nie pozwoli się pokonać, może będzie mu dane ponownie ją zobaczyć i przytulić. To było jego największe marzenie.

Zastanawiał się, czy powinien zapytać „kto tam?", ale wydało mu się to bezsensowne, przecież i tak nie znał tych ludzi i ich imiona nie wyjaśniłyby mu niczego. Odstawił krzesło, które blokowało wejście od środka i powoli, jedną ręką trzymając klamkę, a drugą nóż, otworzył drzwi. Przed nim stała zapewne para: alfa i omega. Byli dojrzali, dodatkowo kobieta lekko się uśmiechała, przez co uwidoczniły się jej zmarszczki. Cóż, Harry nie był przyzwyczajony do otrzymywania uśmiechów od obcych, ale zawsze robiło to dobre wrażenie. Zaciskając swoją dłoń na broni, zapytał powoli.

Nie pozwól mi utonąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz