Rozdział XIV

357 27 64
                                    

-Nie możesz się wiecznie ukrywać.- Powiedziała Perrie, gwałtownie zrywając ze swojego przyjaciela kołdrę.

-Przecież jutro już wracam do treningów.- Odpowiedział Harry, próbując wyrwać dziewczynie pościel z dłoni.

-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.- Podniosła swój głos.- Ile razy mam wmawiać Louisowi, że spisz? Ile razy mam kłamać, że bierzesz prysznic? Myjesz się pięć razy dziennie? Uwierz mi, nie czuć tego.

-Przecież nie śmierdzę.- Harry po kryjomu zaczął wciągać głębiej powietrze i spróbował skupić się na zapachu swoich ubrań.

Zdecydowanie nie śmierdział.

-Rozumiem, że czujesz się niepewnie, ale to nie powód do zbywania Louisa co kilka godzin spod mojego domu!

Alfa usilnie próbował przeprosić chłopaka za swoje zachowanie. Od kilku dni bezskutecznie pukał do drzwi Perrie i prosił ją, by wpuściła go do Harry'ego. Jednak omedze było głupio i nie chciał przyznawać się do błędu. Po kilku rozmowach z dziewczyną, w końcu zrozumiał swój niepotrzebny wybuch. Uświadomił sobie, że Louis wcale nie chciał go kontrolować, po prostu się o niego martwił, jak alfa o swoją omegę. Więc, Harry jako nieustraszony wilk cały swój czas na odpoczynek przeznaczył na ukrywanie się przed Tomlinsonem w pokoju Pez.

Bał się tej rozmowy.

Bał się tej rozmowy bardziej, niż spotkania z barbarzyńskimi alfami.

Harry nie był osobą, która łatwo przyznawała się do błędów. Jedną trzecią swojego życia spędził na podejmowaniu impulsywnych decyzji, nie miał czasu rozmyślać nad potencjalnymi, lepszymi rozwiązaniami, gdy za każdym rogiem mogło czyhać na niego niebezpieczeństwo. Jego życie toczyło się wokół jedzenia, krótkiego i zazwyczaj koszmarnego snu, oraz walczenia o swój każdy oddech. Przez taki tryb funkcjonowania stał się bardzo uparty i potrafił postawić na swoim. Perrie przez ostatnie dni uświadomiła go, jak bardzo stawał się podobny do alf, które przecież według niego nie warte były zaufania. Zrozumiał, że w trakcie swojego tułania się po świecie, całkowicie zapomniał o tym, że był omegą i nawet jeśli nie chciał się do tego przyznać, potrzebował czasem traktowania z delikatnością.

Czasem.

Perrie obnosiła się z nim, niczym z najcenniejszą rzeczą na świecie, no może pomijając jej irracjonalne wybuchy irytacji. Codzienne budził się przez zapach śniadania, które dziewczyna przygotowywała, gdy ten jeszcze spał. Pomagała mu w odpowiedniej pielęgnacji ran, a także wysyłała Zayna do Louisa, w celu kradzieży ubrań. Harry praktycznie nie wstawał z łóżka. Z rodziną omegi rozmawiał tylko przy obiedzie, ponieważ Perrie deser i kolację zanosiła mu do pokoju. Krótko mówiąc, był rozpieszczany i wcale mu to nie przeszkadzało. Brakowało mu co prawda wysiłku fizycznego, ale ten musiał ograniczyć przez bolące kolano. Na szczęście, po kilku dniach pozbawionych ruchu, mógł poruszać się całkowicie bez kul. Nie czuł na razie siły na bieganie, ale miał nadzieję, że z czasem ona też powróci.

Na pewno by wróciła, gdyby tylko spędził trochę czasu z Louisem.

Sam na sam.

Otulony jego zapachem i ramionami.

Musiał znaleźć w sobie siłę i wreszcie spojrzeć w oczy Alfy.

Był przecież nieustraszoną omegą, prawda?

-Perrie.- Krzyknął, by dziewczyna usłyszała go z kuchni.- Pez, chodź tu na chwilę.

Usłyszał szybkie kroki, a drzwi od sypialni nagle się otworzyły.

-Boli cię coś? Potrzebujesz czegoś?- Zapytała, a jej głos ociekał czułością.

-Możesz przekazać Louisowi, że spotkam się z nim na plaży, gdy tylko zajdzie słońce?

Nie pozwól mi utonąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz