Rozdział XVII

316 31 66
                                    

Harry w głowie wyliczał, jakie były plusy wynikające z polowania z Markiem. Zastanawiał się, dlaczego bez żadnego zawahania zgodził się pójść z nim jeszcze tego samego dnia. Mark był specyficzny. Harry miał wrażenie, że mimo jego domniemanego traktowania wszystkich na równi, nadal przypisywał omegom staroświeckie role. Z drugiej strony nie powinien też oceniać ojca swojego chłopaka po kilkuminutowych rozmowach przy posiłkach.

Wcześniej, tego samego dnia, obudził się naprawdę bardzo rano i był przepełniony energią. Nadal leżał na klatce piersiowej Louisa, który szczelnie otulał go swoim ramieniem. Jego serce puchło. Gdy tak wpatrywał się w śpiącego chłopaka, postanowił zrobić mu niespodziankę i przygotować śniadanie do łóżka...

Starał sobie tłumaczyć, że robi to też dla samego siebie, żeby poleżeć dłużej otulonym ciepłą kołdrą, ale w głębi serca wiedział, że chciał po prostu uszczęśliwić swoją alfę.

Chciał, by nazwał go dobrą omegą,

Swoją dobrą omegą.

Takie słowa mogły wypłynąć tylko z jego ust.

Więc naprawdę spędzając czas w domu Louisa, kolejny dzień z rzędu i przebywając w kuchni o poranku, nie powinien być zaskoczony obecnością w niej Marka.

Jednak był.

Krzyknął, gdy poczuł dłoń na swoim ramieniu i chciał od razu przejść do rękoczynów, jednak powstrzymał go śmiech mężczyzny. Harry po spędzonej nocy z alfą, po prostu nie mógł wyzbyć się jego zapachu ze swojego mózgu i nawet nie wyczuł starszego. Normalnie skarciłby się za to, ale jego zmysłom naprawdę potrzebny był odpoczynek, by mogły znów pracować na najwyższych obrotach.

-Nie powinieneś go tak rozpieszczać.- Powiedział Mark, zabierając z rąk omegi nóż.- Spójrz, najpierw wbij sam czubek ostrza w chleb, dopiero potem zacznij go ciąć. Będzie ci wygodniej i kromki staną się równe.

-Dziękuję.- Otworzył szeroko swoje oczy, bo naprawdę nie rozumiał co aktualnie się działo.

-Nie mogłem patrzeć jak znęcasz się nad tym biednym bochenkiem. Jeśli tak traktujesz swoje ofiary, to naprawdę współczuje im bólu.

Skrzywił się. Naprawdę wolałby nie poruszać tematu morderstw przy przygotowywaniu śniadania. Zdawał sobie sprawę, że łatka zabójcy nigdy go nie opuści, ale czasem mógł udawać normalną osobę.

Normalną omegę z normalnym życiem.

-Więc, zadomowiłeś się u nas?

Harry uniósł jedną brew do góry. Czy to było podchwytliwe pytanie?

-Um, Louis chciał żebym został.- Wpatrywał się w Marka czekając na odpowiedź.- Wczoraj opiekowaliśmy się jednym szczeniaczkiem.- Dodał, gdy ten zachował milczenie.

-Sądziłem, że nie jesteś omegą, która podporządkowuje się innym. W szczególności alfie.

- Przepraszam za nadużycie twojej gościnności.- Wysyczał chłodno, czując się całkowicie nie na miejscu.

Wiedział, że jego głupia bańka mydlana zniknie szybciej, niż nędzne dmuchawce przy najmniejszym wietrze. Na chwilę pozwolił ulec swoim wewnętrznym potrzebom, wilczej zachciance i znów się zawiódł. Czy naprawdę to było tak złe? Harry sam motał się w swoich pragnieniach. Nie wiedział do czego tak naprawdę dążył w życiu. Kilka tygodni temu chciał po prostu żyć, walczyć o każdy najmniejszy oddech. Nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek, na chwilę relaksu, na uczucie bezgranicznego bezpieczeństwa. Gdyby tylko na chwilę stracił czujność, zginąłby już na zawsze, tonąłby w ciemnościach, z których nikt się nigdy nie wydostał. Zawsze znajdował się na granicy pomiędzy śmiercią, a życiem, ale sam się na to zdecydował. Sam podjął taką decyzję.

Nie pozwól mi utonąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz