Epilog

323 36 51
                                    

Każdy kolejny stawiany krok stawał się trudniejszy. Nie chodziło o muł, który pojawił się po ulewie, ostre kamienie też nie stanowiły problemu, nawet opuchnięte stopy nie były trudnością. Jego ból spowodowany był tylko ciężarem odpowiedzialności za życie, które nawet nie zdążyło poznać jeszcze świata. Odpowiedzialność. Odkąd pamiętał, był odpowiedzialny tylko za siebie. Gdyby umarł podczas poszukiwania jedzenia, jego strata zamknęłaby się tylko na wychudzonym ciele omegi. Gdyby zamarzł podczas mrozu, cierpiałby samotnie, nie myśląc nawet o innych. Pamiętał, jak próbował wynurzyć się z głębin jeziora i walczyć o ostatni oddech, wtedy też myślał tylko o sobie. Jednak oddychanie zdawało się być wręcz nierealne, gdy wiedział o tym, że musi ochraniać drugą istotę.

Nawet błękit oczu alfy nie przynosił ukojenia. Harry cały czas przełykał gorzką gulę poczucia beznadziejności w nadchodzącej sytuacji. Zrezygnowanie z walki stanowiło zbyt wielkie niebezpieczeństwo dla Louisa i jego myśli, które skupiałyby się tylko na stanie omegi. Nie mógł wyjawić mu informacji o ciąży, która mroziła krew w jego żyłach. Alfa musiała zachować czysty umysł, by brać udział w walce. Gdyby uwaga młodszego zwrócona byłaby tylko na omegę, mogłoby dojść do kolosalnej porażki. Harry tego nie chciał. W tamtym momencie trochę żałował, że nie został w stadzie... ale nie wiedział. Życie przynosiło wiele niespodzianek i nie zawsze ujawniały się one w odpowiedniej sytuacji.

Mieli być wobec siebie szczerzy, ale Harry przecież nie kłamał. Louis nie zapytał się wprost o to, czy omega jest ciężarna. Mógł zachować tajemnice kilka dni dłużej, dla dobra całego ludu. Swoje zawroty głowy tłumaczył stresem i ekscytacją po połączeniu. Ponadto, obawy Louisa, szybko zbywał entuzjazmem dotyczącym ich wspólnego życia. Starał się nie zwracać uwagi na swój jeszcze płaski brzuch, chociaż jego wewnętrzna omega kazała mu skupiać się tylko na nim.

Swoją frustrację wyżywał na Stevie, do czego miał całkowite prawo. Domyślił się, że medyk nie jest zwykłym medykiem, a czymś w rodzaju medium, czy szamana. Powinien ostrzec go przed wyruszeniem na wojnę. Powinien poinformować, że pod jego sercem rozwija się nowe życie, które w odpowiednim czasie, przejmie dowodzenie nad stadem. Ale tego nie zrobił, przez co omega znalazła się po uszy w kłopotliwej sytuacji. Nie miał innego wyjścia. Musiał podnieść swoją głowę do góry i nie pozwolić wrogowi zbliżyć się do jego brzucha.

Harry starał się odgonić myśli o potencjalnym poronieniu. Próbował wyrzucić z siebie tę okropna wersję wydarzeń. Gdy tylko w zielonych oczach pojawiały się łzy, uciekał od alfy, by tylko ich nie dostrzegł. Błagał też o to, by jego zapach na razie pozostał bez zmian. Przeklęty Steve zapewnił go, że przez kolejne kilka dni, alfa na pewno nie wyczuje ciąży... jednak omega, nie wiedziała czy może mu zaufać.

***

Właściwe wszystko stało się tak nagle. Harry śmiał się z żartu Louisa, który trzymał go za rękę, gdy zobaczył pierwszą strzałę. Potem po prostu nastał istny chaos. Mark wydał z siebie okrzyk tak głośny, że omega musiała przysłonić uszy dłońmi. Louis ostatni raz spojrzał na niego i złożył delikatnego pocałunek, szepcząc w jego usta gorzkie ,,kocham cię". Błękit jego tęczówek, nagle zaczął się rozmywać, pozostawiając w umyśle Harry'ego tylko rozmytą wizję. Posmak smutku został na jego wargach, zwiastując niepewność. Omega bezwładnie pogłaskała swój brzuch i uniosła głowę do góry. Dostrzegła, jak wszyscy ruszyli w stronę wzgórza, praktycznie w amoku, podążając za śladami strzał.

Harry nie oglądał się za siebie. Z doświadczeni wiedział, że lepiej nie uświadamiać sobie, jak wiele osób zginęło. Niewiedza czasem była najlepszym wyjściem. Widział strzały, które raniły wiele wojowników, krwawo zostawiając blizny na ich ciele. Do jego nozdrzy szybko dotarł zapach szkarłatnej cieczy, który mimowolnie wywołał u niego falę mdłości. Starał się w sobie zagryźć chęć wymiotowania, ale było to cholernie trudne. Musiał wziąć się w garść i walczyć o stado, nie zważając na swoją kondycję. Właściwie, chęć stworzenia lepszego miejsca do życia jego dzieci, wywoływała u niego niekontrolowany przypływ adrenaliny. Podniósł swój wzrok tylko na chwilę, by ostatni raz podziwiać sylwetkę Louisa, zanim jego uwaga skupi się na przetrwaniu. Alfa był piękny. Biegł szybko w stronę wroga, zwinnie omijając każdy strzał oddawany w jego stronę. Słońce oświetlało jego futro, które zdawało się nadal lśnić, mimo przykrych okoliczności. Patrząc na niego, każdy mógł dostrzec, jak pewny siebie był. Jego postawa zdawała się wręcz przerażająca, gdy biegł łapa w łapę ze swoim ojcem. Wilk Marka był większy od swojego syna, ale to nie znaczyło niczego. Oboje byli wyszkoleni przez lata, by stawić czoła nawet najgorszemu wrogowi i zapewnić świetlaną przyszłość swojemu stadu. Swojemu potomstwu.

Nie pozwól mi utonąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz