Rozdział VI

257 25 36
                                    


Na Harry'ego od samego rana czekały rozradowane omegi. Chłopak zaśmiał się widząc ich stroje. Każda z nich ubrana była w wygodne legginsy i zdecydowanie zbyt duże bluzy. Było mu jednak trochę przykro, że na jego treningu nie pojawiła się Lottie, ale zapewne nadal przechodziła gorączkę.

-Harry, jak dobrze cię widzieć z uśmiechem na twarzy.- Przywitała się Elle, która wyszła przed szereg omeg.- Więc, to są moje dzieciaki, mam nadzieję, że nie będą ci sprawiać wielu kłopotów. Gdyby coś się działo, będę w domu pilnować Lottie.

-Prędzej to ja im sprawię kłopoty, uwierz. Będą przeklinać te ćwiczenia do końca swoich dni.- Odparł posyłając omegom ostrzegawcze spojrzenie. Nie miał zamiaru stosować wobec nich taryfy ulgowej, jeśli naprawdę zależało im na nauce samoobrony, będą musiały znieść wszelkie niedogodności związane z wyczerpaniem fizycznym.

-Dobrze, moi najdrożsi, zostawiam was we wspaniałych rękach.- Dodała odchodząc w stronę drzwi prowadzących do jej domu.

Omega zbytnio nie wiedziała jak powinna zacząć to spotkanie. Wczoraj naprawdę próbował wymyślić wiele scenariuszów przedstawiających potencjalny trening, ale jego umysł cały czas uciekał w stronę błękitnych tęczówek. Nawet stojąc przed nimi, wyobraźnia chłopaka krążyła wokół dostojnego wilka, którego dane mu było spotkać...

A zapach unoszący się z jego ubrań, wcale nie pomagał mu w skupieniu. Przez to, że prawie cała jego garderoba została zniszczona, nie miał wyboru i zmuszony był założyć to, co zostało mu podarowane. Rzecz w tym, że jego omega wcale nie wyrażała dezaprobaty z powodu tego czynu. Wewnętrzny wilk Harry'ego był niezwykle rozradowany, gdyż miał dostęp do swojego ulubionego zapachu cały czas.

Cholerna omega, która musiała akurat teraz się ujawniać

Chłopak był niesamowicie wyspany. Dzięki ubraniom zostawionym w jego domu, przestał całkowicie odczuwać jakiekolwiek zaniepokojenie podczas snu, a jego koszmary zniknęły jak za pomocą czarodziejskiej różdżki.

Harry przecież nie musiał wiedzieć, że Louis wczorajszą noc spędził śpiąc na pomoście, by móc ochronić swoją omegę przed niebezpieczeństwem.

-Cześć, jak pewnie się domyślacie, jestem Harry i od dziś będę uprzykrzał wam przepiękne poranki.- Zaczął powoli, starając się odpowiednio dobrać słowa. Nie chciał wyjść na sztywną osobę, nie chciał też, by omegi uważały go za kogoś przerażającego.- Słuchajcie, jest was dość sporo i naprawdę, nie ma szans, że zapamiętam dziś imiona wszystkich. Zróbmy tak, że po prostu zadając mi pytania, będziecie się przedstawiać? Ja postaram się jakoś uporządkować to w głowie z czasem.

Omegi zgodnie pokiwały, a z tłumu zobaczył jak jedna z nich nieśmiało podnosiła swoją dłoń.

-Tak?- Zapytał Harry zachęcając dziewczynę do wypowiedzi.

-Jestem Perrie i um... Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało dziwnie, ale nie jest ci może trochę zimno?

Cóż, chłopak był dość zaskoczony tym pytaniem. Może ten poranek nie należał do najcieplejszych, ale Harry był przyzwyczajony do wytrzymywania chłodniejszych temperatur.

-Perrie, dziękuję, że pytasz.- Uśmiechnął się, był ciekawy o co chodziło omedze.- Wiesz, pogoda nie jest dziś idealna, ale nie musicie się o mnie martwić, dam radę wytrzymać trochę chłodnego wiatru.

-Czyli jest ci chłodno?

-Troszkę, ale nie powinno to zamartwiać teraz waszych głów.- Odpowiedział, nie rozumiejąc czemu dziewczyna drążyła temat. Chłopak przyjrzał się jej dokładnie, a ta gdy zobaczyła jego wzrok, szybko pobiegła na taras domku Elle. Wzięła stamtąd ozdobną torebkę i podeszła do niego.

Nie pozwól mi utonąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz