Chapter XI

886 46 32
                                    

Pedri's POV

Gavi nie miał już żadnego wyboru. Poinformowałem siostrę i mamę chłopaka, że przez najbliższe czternaście dni będzie pod moją opieką. Mieszkałem bez rodziców w dość dużym domu z wieloma jak na jedną osobę pomieszczeniami, więc na spokojnie chłopak mógł u mnie trochę pomieszkać, a ja sam nie miałem nic przeciwko.

Szatyn zapakował się w dwie duże torby, po czym stwierdził, że jakby czegoś mu zabrakło to wrócimy do niego do domu po resztę rzeczy.

—A gdzie będę spać?—zapytał.

Chwyciłem go za rękę i pokazałem pokój, w którym będzie nocować przez dwa tygodnie.

—To jest przecież twój pokój.—powiedział patrząc na mnie jak na idiotę.

—Bingo bracie!—powiedziałem zabierając od niego torby i kładąc je na podłogę.—Myślisz, że wziąłem cię do siebie po to, żebyś spał gdzie indziej?

Chłopak zrezygnował z kłótni ze mną, lub śmiałbym powiedzieć, że był zadowolony.

Do mojego domu przyjechaliśmy dopiero pod wieczór dlatego widziałem, że chłopak jedyne na co ma ochotę to dobra kolacja.

—Lubisz sushi?—zapytałem stojąc przy blacie w kuchni.

—Masz przed sobą największego fana.—odrzekł z kanapy po czym wstał kierując się do mnie.

Przeglądałem coś właśnie na telefonie, kiedy nagle poczułem jak zaciska ręce wokół mojego brzucha i daje mokry pocałunek wgłębi szyi.

SZYI.

Nie wiedziałem zupełnie jak mam zareagować, ponieważ całkowicie mnie to zaskoczyło, lecz pozytywnie.

—Przepraszam, nie powinienem..—powiedział chcąc się wycofać, ale mu na to nie pozwoliłem.

Obróciłem się w jego stronę po czym sprzedałem mu szybkiego buziaka w usta i pobiegłem na kanapę, aby rozłożyć się i wybrać zestaw sushi.

—Chodź tu idioto, bo sam tego nie zjem!—krzyknąłem przywołując go do siebie.

Już za moment młody leżał na moim ramieniu i wyrywając mi telefon wsadził do koszyka każdą możliwą rzecz, która była dostępna w barcelońskiej susharni.

W końcu poszliśmy na kompromis i wybraliśmy jeden zestaw dla mnie i jeden dla niego. Oczywiście zapłaciłem ja, bo nie mogłem pozwolić, aby był w gościach i jeszcze za siebie płacił.

—Wziąłeś wszystkie leki?—zapytałem wiedząc, że Gavi musi wziąć tabletki na sen jak i na swoje lęki.

—Tak.—powiedział wtulając się nadal w moje ramię.

—Od kiedy jesteś taki tulaśny hm?—zaśmiałem się obejmując go jedną ręką.

—Od kiedy mi na to pozwalasz.—odparł.

Leżeliśmy tak dopóki nasze jedzenie nie przyszło, a po wyżarciu wszystkiego co zamówiliśmy, oboje myśleliśmy, że pękniemy.

—Idź się już połóż, a ja się jeszcze przemyje.—powiedziałem na co zrobił tak jak prosiłem.

Wziąłem tak szybki prysznic jak tylko się dało i wróciłem do chłopaka, który leżał już patrząc w telefon. Położyłem się obok.

—Cieszę się, że dzisiejszy dzień nie skończył się źle. Zupełnie upadałem już z bezsilności, kiedy cię takiego widziałem.—powiedziałem szczerze.

—Wiesz co mnie ujęło i sprawiło, że zapomniałem o wszystkim co złe?—zapytał patrząc na mnie.—Kiedy nazwałeś mnie maluchem.

Uśmiechnąłem się na jego wyznanie po czym czułem jak pieką mnie policzki.

Bad idea, good story || Gonzalez x GaviraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz