rozdział 25

85 2 0
                                    

Po chwili drzwi się otworzyły a w nich zobaczyłem Michela

-To on! Tam jest Luna!- krzyknąłem i chciałem się na niego rzucić ale policjanci mnie przytrzymali

-Co się stało?- zapytał ten debil

-Jesteśmy zmuszeni przeszukać pana magazyn- powiedział jeden z policjantów

-Nie ma takiej opcji!- krzyknął

-Musi pan nas wpuścić - powiedział kolejny z policjantów

-Dobrze- powiedział zdenerwowany

Weszliśmy do środka i przeszliśmy kilka pokoi w których nie było Luny. Zostały nam dwa pomieszczenia a ja byłem pewny, że w którymś z nich jest Luna. Weszliśmy do przedostatniego pomieszczenia i to co tam zobaczyłem złamało moje serce. Na podłodze leżała Luna, cała w siniakach i nie przytomna. Od razu do niej podbiegłem i próbowałem ją jakoś obudzić ale się nie udało. Słyszałem, że policjanci dzwonią na pogotowie. W moich oczach pojawiło się tysiące łez, nie mogę patrzeć na Lunę w takim stanie ale muszę jej pomóc. Trzymałem ją w uścisku z całej siły, nie pozwolę, żeby mi ją zabrali. Usłyszałem jak kilka osób wchodzi do pomieszczenia i podchodzą do mnie. Odwróciłem się w ich stronę i zobaczyłem, że to jacyś panowie z karetki

-Jest pan kimś z jej rodziny?- zapytał mnie jakiś pan

-Nie ale jestem jej chłopakiem. Nasi rodzice razem pracują ale nie ma ich w kraju- powiedziałem przez łzy

-Dobrze, może pan z nami jechać

-Dziękuję- powiedziałem z małym uśmiechem

Wzięli Lunę na nosze i zanieśli do karetki. Poszedłem od razu za nimi i wsiadłem ostatni. Przez całą drogę trzymałem Lunę za rękę a ratownicy zadawali mi pytania typu "ile była w tym magazynie", "dlaczego do tego doszło" albo "czy chorowała na coś". Nie byłem w stanie nic powiedzieć, bo byłem bardzo zestresowany, więc mało się ode mnie dowiedzieli. Gdy dojechaliśmy na miejsce wszyscy wybiegliśmy z karetki i weszliśmy do szpitala. Jak byliśmy w środku lekarze wzięli Lunę do jakiejś sali ale nie pozwolili mi wejść. Usiadłem na korytarzu i myślałem co teraz będzie. Czy Luna przeżyje? Czy dam radę jej pomóc? Tego nikt nie wie...

Bardzo się denerwowałem i stresowalem, bardzo bałem się o Lunę. Zadzwoniłem do Gastona:

-Cześć
-Cześć
-Wszystko w porządku?
-Nie do końca. Jestem w szpitalu
-Co się stało?!
-Znaleźliśmy Lunę i jest w złym stanie. Jest nieprzytomna
-Mogę ci jakoś pomóc?
-Przyjedź tylko... Proszę
-Zaraz będę. Mogę przyjechać z Niną?
-Jasne, dziękuję Gaston. Nie wiem jak bym sobie bez ciebie poradził
-Spoko, w jakim szpitalu jesteś?
-Jestem w ***** *****
- Okej daj mi dwadzieścia minut
-Dziękuję jeszcze raz
-Nie ma sprawy zawsze możesz na mnie liczyć. Do zobaczenia
-Pa

Rozłączyłem się i czekałem na Gastinę. Tak zrobiłem z nich shipa. Czekałem na nich i w pewnym momencie zobaczyłem lekarza wychodzącego z sali w której była Luna. Szybko się podniosłem i do niego podeszłem.

-Pan Balsano?- zapytał mnie

-Tak, proszę mi powiedzieć co z Luną- powiedziałem z nadzieją w głosie

-Z panią Luną jest lepiej. Jutro powinna się obudzić

-Naprawdę?!- zapytałem a raczej krzyknąłem, on tylko pokiwał twierdząco głową - Dziękuję panu!

Krzyknąłem i się na niego rzuciłem. Trzymałem go przez chwilę aż się odezwał

-Dobrze, już. To dla mnie przyjemność, że mogę uszczęśliwić tym innego człowieka

-Dziękuję jeszcze raz- powiedziałem i usiadłem na krześle

Czekałem jeszcze 5 minut i przyszła moja "Gastina". Jak Gaston mnie zobaczył od razu do mnie podbiegł i mnie przytulił. Bardzo mi brakowało kogoś kto mógł mnie teraz pocieszyć.

-Jak się czujesz?- zapytał mnie

-Psychicznie słabo ale przed chwilą lekarz powiedział mi, że Luna jutro powinna się obudzić

-Chociaż tyle dobrze

Chciałem podejść do Niny, bo ona też to na pewno przeżywa ale mój telefon zaczął dzwonić...
☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️
Hejka!
Mam nadzieję, że się podoba rozdział. Jak się wam podoba możecie dać gwiazdkę ⭐
Papa ❤️

Kocham cię jak...    [Lutteo]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz