Wszystko miało swój początek, gdy w moim dzienniku pojawiły się trzy jedynki – jedna z polskiego i dwie z matematyki. Każda z nich była dla mnie jak cios prosto w serce. Chcąc chociaż odrobinę umilić sobie dzień, poszedłem ze znajomymi na piwo.
Choć mam prawie dwadzieścia lat, ekspedientka zapytała o dowód, co zawsze budziło śmiech wśród znajomych. Wszystko przez leki, które muszę brać, aby nie dostawać napadów. Przez nie wyglądam jak trzynastolatek, a mój głos nie przeszedł mutacji, o otyłości nie wspominając.
– Bielu, Wojtasik, dajcie mu spokój – powiedział Mateusz, stając w mojej obronie. Był jedynym, dobrym kolegą, któremu zwierzałem się z licznych problemów.
– Dobra, to było ostatni raz – oświadczył Bielu.
– Wczoraj też był ten „ostatni raz" – mruknąłem pod nosem, czując narastającą irytację.
– Moja wina, że wyglądasz jak przedszkolak? – odpowiedział, wybuchając po raz kolejny śmiechem. Gdyby nie to, że był ode mnie znacznie silniejszy i wyższy, straciłby zęby.
– Niby moja? Ja się taki prosiłem na ten spierdolony świat? W tej chujowej, zniszczonej przez chorobę i leki powłoce? – wybuchnąłem gniewem.
Michałowi zrobiło się głupio, a reszta przemilczała temat. Zostawiłem siatkę z piwem na chodniku i poszedłem w swoją stronę. Przez takie wybryki wolałem częściej przebywać w samotności niż w grupie.
Mateusz i mój drugi dobry znajomy, Kacper poszli za mną. Starali się jakoś mnie pocieszyć, lecz byłem już wyczerpany psychicznie. Marzyłem tylko o tym, żeby resztę dnia spędzić w łóżku przy ulubionym filmie.
Po chwili dołączył do nas Kamil i Maciek, zwany „Satan". Maciek bardzo często ubierał się jak okultysta i zaczynał rozmowy związane z demonami i czarną magią. Razem zmierzaliśmy na przystanek autobusowy.
Pasjonowały nas gry komputerowe, zwłaszcza te z trybem multiplayer, w które zagrywaliśmy się do późnych godzin. Rozmawialiśmy o nich do czasu, aż przyjechał pierwszy bus. Moi koledzy odjechali, a mi samemu pozostało czekać dalej na swój transport, mający przybyć dopiero za pół godziny.
W drodze do domu miałem przesiadkę na innego busa. Również na niego musiałem bardzo długo czekać, co stale przypominało mi o frustrującym braku własnego samochodu.
Podczas dalszej drogi, rozmyślałem nad tym, co jutro zlecą mi rodzice. Osobiście sam nic nigdy nie planowałem, ponieważ zawsze wymyślali jakieś niespodziewane prace. W domu nie miałem nic do gadania i co powiedział ojciec, było święte. W przypadku niesubordynacji mógłbym wylądować pod mostem.
Nagle pojazd stanął w miejscu, przed długim korkiem. Wokół krążyło mnóstwo policjantów z tarczami i białymi kaskami, jak podczas tłumienia zamieszek. Za nimi wznosiła się wysoka zasłona, blokująca drogę.
Jeden ze stróżów prawa podszedł do pojazdu i zwrócił się do kierowcy przez otwartą szybę:
– Droga jest nieprzejezdna... musi Pan poczekać, lub zawrócić.
– To jak mam rozwieść ludzi na czas? – zapytał sfrustrowany busiarz.
W pojeździe zawrzało – wszyscy przekrzykiwali się, zachowując jak zwierzęta. Bardzo chciałem im kazać „zamknąć mordy", ponieważ mam wyjątkowo wrażliwy słuch. Zamiast tego skorzystałem z zamieszania i niepostrzeżenie wyszedłem z busa.
– Proszę o spokój! – krzyknął policjant, gdy akurat zamykałem drzwi.
Zainteresował się mną inny stróż prawa, dlatego udałem, że idę w przeciwną stronę. Odetchnąłem z ulgą, gdy po kilku krokach nie kazał mi zawrócić.
CZYTASZ
Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3
FantasyBohater trafia do magicznej krainy, gdzie zostaje wplątany w wojnę między dobrem a złem. Zamienia się w smoka i spotyka dziewczynę dzielącą podobny los. Łączy ich silna więź i wspólnie stawiają czoło najeźdźcom z piekła. TEKSTU NIE WIDZIAŁ JESZCZE K...