Portal wypluł nas na zboczu stromego wzniesienia, gdzie cały obszar pełen był wystających, ostrych skał. Razem z Valithrą przekoziołkowaliśmy ponad dwieście metrów w dół. Zatrzymałem się dopiero na zadrzewieniu. Uderzając o uschnięte drzewa, powaliłem znaczną część z nich. Dziewczyna zaś kawałek dalej, na skale – potężnym kamieniu, który nawet nie drgnął, gdy wpadł na niego wielki smok.
Sabisa i Gulna wyrzuciło w miejscu, gdzie zaczynało się wzniesienie, niedaleko uschniętego drzewa, którego pień sięgał nawet pięciu metrów średnicy. Z północnej strony pokrywały je białe porosty, natomiast od strony południowej czarne grzyby.
Okolica w najmniejszym stopniu nie przypominała Locusji. Niebo wprawdzie było błękitne, a na horyzoncie kłębiły się ogromne cumulusy, lecz dla mnie nie miały one znaczenia. Jałowa ziemia, twarda niczym kamień, przypominała skażony teren. Żadna roślina nie miała szans przetrwać w takich warunkach.
Przy podnóżu wzgórza rosło mnóstwo wysokich cierni, pozbawionych liści. Na gałęziach gnieździły się sępy i szpaki, a nad naszymi głowami latały dziwne istoty przypominające ludzi o bardzo niskiej posturze, z czarnymi, pióropuszowymi skrzydłami zamiast rąk oraz orlimi dziobami w zastępstwie ludzkich ust i nosa.
W okolicy nie dostrzegłem wrogo nastawionych stworzeń – jedynie te latające istoty budziły we mnie pewien niepokój.
Valithra ledwo dawała radę ustać na czterech łapach przez silne zawroty głowy. Gdy wreszcie się otrząsnęła, uważnie zbadała okolicę. Zlokalizowawszy mnie, posłała szczery uśmiech. Następnie rozpostarła skrzydła i dała znak, abym leciał za nią.
Dołączyliśmy do reszty towarzyszy w miejscu, gdzie utknęli pośród cierni i ostrych chaszczy, nieopodal ogromnego drzewa. Na sąsiednim wzgórzu wzniesiono strażnicę, lecz była opuszczona. Dalej widniał wysoki mur z dziurą, jakby po oblężeniu i wygasły wulkan.
– Wszystko w porządku? – spytałem Gulna niebywale troskliwym, pełnym współczucia tonem, widząc jego okaleczone ciało. Miał na sobie mnóstwo ran od ostrych kamieni. Kawałek tkaniny, którym był przepasany, roztargał się na pół.
– Jestem cały. Tak myślę – odparł przez zaciśnięte zęby.
– Na pewno? – dopytałem, widząc jego lewy bark, przemieszczony o kilka centymetrów. Najdrobniejszy ruch sprawiał Gulnowi potworny ból.
Potem podszedłem do Sabisa, który miał otwarte oczy i normalnie reagował na bodźce.
– Dziękuję... Sss – wymamrotał wąż, uśmiechając się na mój widok. Próbował podnieść głowę, ale wciąż brakowało mu sił.
– Cieszę się, że żyjesz, ale powinniśmy ruszać – zasugerowałem.
– Powinniśmy ostrzec władców Locusji – wtrąciła Valithra.
– Locusji? – odparłem zdumiony, po czym odwróciłem łeb w stronę smoczycy, zdziwiony. – To jest Locusja?
– Tak – odpowiedziała podniesionym tonem.
– Ponoć Locusja to cudowna, zielona kraina – zażartował Guln. Potem złapał ręką za bark i samodzielnie go nastawił, powodując dreszcz przeszywający moje ciało. – Mój przesiąknięty wojną świat wyglądał ładniej.
Valithrą wstrząsnęła jego opinia, dlatego skupiła na nim gniewne spojrzenie i wyjaśniła:
– Jesteśmy na ziemiach orków. Czego ty oczekujesz? Zielonych łąk? Lasów? Dlatego trzymamy ich na dystans!
Sabis, słysząc ich sprzeczkę, podniósł łeb i kawałek cielska z ziemi. Próbował wyprostować szyję, lecz ugryzienie po Torgvinie wciąż sprawiało mu mnóstwo bólu i musiał podpierać się końcami palców skrzydeł.
![](https://img.wattpad.com/cover/361434260-288-k675453.jpg)
CZYTASZ
Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3
FantasiBohater trafia do magicznej krainy, gdzie zostaje wplątany w wojnę między dobrem a złem. Zamienia się w smoka i spotyka dziewczynę dzielącą podobny los. Łączy ich silna więź i wspólnie stawiają czoło najeźdźcom z piekła. TEKSTU NIE WIDZIAŁ JESZCZE K...