ROZDZIAŁ XXVIII Niech żyje nowy król.

10 4 0
                                    

Pełen pewności siebie spojrzałem na zdziwionego gada, którego postawa wyraźnie zdradzała, że nie wiedział, jak zareagować na całe zajście, co nie wyglądało dobrze w oczach innych smoków.

– Nie jestem tym, za którego mnie masz – rzuciłem śmiałym tonem, posyłając wrogie spojrzenie i wywierając tym samym jeszcze większą presję na Viricassisie.

– Wyjaśnij – poprosił. Pozostałe smoki zamilkły, cierpliwie oczekując na moją odpowiedź.

– To ja – oznajmiłem po chwili dramatycznego milczenia. – Ten, którego uśpiłeś, aby umożliwić demonom porwanie mnie do piekła!

Nagle wszystkie gady znieruchomiały, jakby moje słowa miały dla nich pewną wartość. Viricassisowi zaś szczęka opadła do samej ziemi. Wówczas spośród tłumu wystąpiła samica, która wcześniej podawała się za Valithrę.

– Pachniałeś mi człowiekiem, odkąd cię tu zobaczyłam – wyraziła głośno, aby każdy smok usłyszał jej słowa, krocząc powoli w stronę Viricassisa.

– Kim ty jesteś, aby się za alfę wypowiadać – zapytałem wrogo.

Reszta smoków przyznała mi rację, co wywołało u niej niemałe oburzenie. Sfrustrowana, wróciła do tłumu, lecz jej miejsce zajął inny smok.

Widząc, że wszystko szło po mojej myśli, stanąłem przodem do Viricassisa. Znów zacząłem wydawać dźwięki, które oznaczały chęć do walki o dominację. Otaczające nas smoki zaczęły zwoływać pozostałych mieszkańców – głośne ryki rozbrzmiewały po całej krainie i przyciągały widownię. Po chwili zleciało się całe stado. Wieść, że rzuciłem wyzwanie ich alfie, wywołała ogromne zainteresowanie w tym społeczeństwie.

Viricassis jeszcze chwilę myślał, po czym bardzo wolno rozprostował kości, rozciągając każdą kończynę, skrzydła, szyję i ogon, a na koniec nastroszył kły i pazury. Zmierzył mnie zdenerwowanym spojrzeniem i powiedział:

– Kłaniałem się zwykłemu chłystkowi!

– Długo zajęła ci ta analiza – zaszydziłem z alfy stada.

– Odszczekasz te słowa, gdy będziesz błagał o litość – odpowiedział, zniżając łeb do samej ziemi i podnosząc ogon do góry. Swoje prawe kończyny postawił nieco dalej, przenosząc środek ciężkości bliżej lewej strony.

Widownia wydała okrzyki radości i dopingu dla aktualnego przywódcy. Ich wsparcie nieco mnie zdołowało. Pomyślałem wtedy o Valithrze, zadając sobie pytanie: „Dlaczego jej tu nie ma"? Przydałoby się mi wsparcie duchowe, choćby tej jednej osoby.

Postanowiłem nie zaprzątać sobie tym głowy i skupić się na wyznaczonym celu. Głównie po to, żeby pokazać Valithrze, jak nisko mnie oceniała.

– Nie stawiaj się, a w zamian dostaniesz szybką śmierć – zaoferował gad, zaczynając wokół mnie krążyć.

– Twoje decyzje... twoje zachowanie... Na pewno walczę ze smokiem?

Viricassisa zaciekawiło moje pytanie. Przez moment odczułem wrażenie, że zamierza przerwać walkę, ponieważ wszelaka wrogość zniknęła z jego twarzy.

– Podszywanie się pod demona. Wpuszczenie mnie w maliny. Czyżby i ciebie porwała Locusja?

– I te ludzkie frazeologizmy. Zupełnie jak Valithra.

– Co jej uczyniłeś! – Viricassisa znów opętał gniew. Złączył z sobą przednie kończyny, tył tułowia wraz z ogonem uniósł do góry i wyszczerzył kły, upuszczając nieco jadu. Był to wyraźny znak, że zaraz zaatakuje.

– Wyciągnąłem ją z piekła, ocaliłem przed śmiercią i dodałem otuchy, gdy tego potrzebowała. A ty co zrobiłeś? – Spojrzałem na rywala z odrazą. – Zabiłeś jej najlepszą przyjaciółkę, zwy-ro-lu.

Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz