ROZDZIAŁ XXIII I znowu to samo.

12 4 0
                                    

Obudził mnie gwałtowny wiatr i huk piorunów, a ulotny zapach przypraw z kuchni zastąpił smród spalenizny. Zamiast ciepłej posadzki pod moimi plecami poczułem pofałdowaną ziemię.

Znalazłem się na całkowitym odludziu, okrytym mrokiem. Niebo spowijały całkowicie czarne chmury, z których strzelały fioletowe pioruny. Wszystko zostało zniszczone po sam horyzont przez płomienie, a okolica przypominała zielone pagórki dzielące Smoczą Górę i las elfów. Wszędzie leżały zwęglone kości, zniszczone miecze i zbroje.

– Ci ludzie mnie już wkurwiają – mruknąłem na głos. Dobrze wiedziałem, że za pobyt w tym miejscu odpowiedzialny jest Juri i jego zwolennicy. – No nic – westchnąłem. – Przejdźmy ten test i lećmy w swoją stronę.

Zakładałem, że będę skazany na oglądanie tych widoków aż do zakończenia testu. Wokół nie dostrzegłem nic podejrzanego, co mogłoby nakierować mnie do zadania, dlatego poszedłem w losowo wybranym przez siebie kierunku.

W pewnym momencie dotarłem do wysuszonego koryta rzeki, w którym leżały tysiące szkieletów ryb. Wzdłuż brzegu zalegało mnóstwo gałęzi i konarów drzew jak po jakiejś powodzi, a na zakolach roiło się od podmokłych oraz grząskich terenów.

Kawałek dalej napotkałem pozostałości po elfim lesie – jedno wielkie pogorzelisko. Niedaleko dostrzegłem znajome urwisko, gdzie niegdyś spływał wodospad. To oznaczało, że wioska elfów powinna znajdować się na północnym-wschodzie, a Smocza Góra na południowym-zachodzie.

Rozpostarłszy skrzydła, poleciałem w stronę domu smoków. Nie po to, aby znaleźć jakieś żyjące istoty – miałem głupie przeczucie, że właśnie tam powinienem się znaleźć. Lecąc bardzo wysoko nad ziemią, liczyłem, iż jeden z piorunów trafi we mnie i wybudzi ze snu. Dziwnym trafem, odbijały się od moich łusek jak światło od lustra.

– A ponoć piorun nie strzela dwa razy w to samo miejsce – mruknąłem, widząc swój cel, nieustannie bombardowany przez dziesiątki błyskawic.

Wznosząc się ponad szczyt, zobaczyłem na nim okazały kryształ, który mimo braku słońca błyszczał fioletowym blaskiem. To właśnie on przyciągał wszystkie błyskawice z najbliższego kilometra, pochłaniając ich energię – przynajmniej tak to wyglądało w moich oczach.

Zataczając krąg nad górą, dostrzegłem półnagą kobietę w potarganej, białej sukni. Jej skołtunione włosy zasłaniały twarz, a żółtą cerę zdobiły czarne, cienkie paski. Chodziła boso, z poważnymi ranami na rękach i stopach. Siedziała przygnębiona tuż przy krysztale z głową schowaną między kolanami.

Ostrożnie wylądowawszy na skraju góry, od razu poczułem ohydny zapach tej istoty, jakby spędziła noc w chlewie wśród świń.

– Co tu robisz, sama?! – krzyknąłem do kobiety na tyle głośno, aby moje słowa nie zostały zagłuszone przez strzelające pioruny.

Dziewczyna ani drgnęła na mój groźny ton głosu. Poruszyła tylko palcami u prawej ręki, drapiąc się po kolanie.

– Słyszysz mnie? – krzyknąłem ponownie. Widząc, że wciąż nie reaguje, postanowiłem do niej podejść.

Będąc tuż przy niej, ostrożnie podniosłem jej głowę do góry pojedynczym rogiem, gdyż śmierdziało mi to podstępem.

Ogarnął mnie strach na widok jej czerwonych, ślepych oczu i rozerwanych policzków aż do uszu. Tkanka łącząca górną szczękę z żuchwą zwisała kobiecie luźno w dół, a z nosa wypełzły robaki. Na skroni miała głęboką ranę ciętą, z której ciekła czarna, gęsta maź.

Ze strachu odbiłem się od podłoża i stanąłem na tylnych łapach, robiąc kilka szybkich kroków w tył, aby jak najszybciej odsunąć się od tego czegoś.

Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz