ROZDZIAŁ XX Klasztor pod kopułą

27 3 0
                                    

Lecąc cały dzień bez żadnego odpoczynku, opuściliśmy tereny orków, pokonaliśmy rozległą pustynię i wkroczyliśmy w zielone tereny Locusji, gdzie powitały nas rozległe lasy. Wśród tamtych wyżyn, przez które przepływała rzeka, zatrzymaliśmy się nad brzegiem jeziora. Tam wreszcie zmyliśmy z siebie wszelkie brudy i krew.

Wierząc Kasjuszowi, nasza droga miała potrwać jeszcze kilka dni. Podczas podróży praktycznie z nim nie rozmawialiśmy przez jego paskudny charakter. Wiecznie chodził nadąsany i prowadził rozmowy jedynie z Sunithrą, choć nie rozumiał jej dialektu.

Gdy nastała noc, Valithra legła nad brzegiem, patrząc w toń wody. Jeździec ze smokiem znaleźli sobie miejsce znacznie dalej, przy skraju iglastego lasu, gdzie rozpalili ognisko. Wracałem właśnie z nieudanych łowów, drżąc od przenikliwego zimna.

– Czy pozwolisz... – zapytałem nieśmiało Valithrę.

– Jasne – odparła, zanim zdążyłem dokończyć. Przewróciwszy się na prawy bok, zaczęła mnie oczekiwać.

Spocząłem przy niej, a nasze skrzydła otuliły nas jak ciepły koc. Nie ukrywałem przed Valithrą, iż trochę krępowała mnie ta sytuacja, choć sam o nią poprosiłem.

– Jeszcze nie przywykłeś do smoczego życia? – zapytała w żarcie. – To wszystko przez brak ubrań?

– Valithro! – zawołałem z lekko uniesionym głosem i zniesmaczoną miną.

– Żartuję, głuptasie. – Valithra parsknęła śmiechem. – Jest przytulnie? Jest. Jest ciepło? Jest. Chyba że oczekujesz czegoś więcej?

– Opowiesz mi wreszcie, jak pokonaliście orków? – poprosiłem sennie, rozluźniając mięśnie i wtulając się głębiej w miękką trawę. Ciepło jej obecności pozwalało zatracić się w tej chwili spokoju, zapominając o wszystkim innym.

Na dobranoc opowiedziała mi o wszystkim, co wtedy przegapiłem. Ponoć rozprawienie się z batalionem orków zajęło zaledwie kilka minut i gdyby nie Valithra, Sunithra z Kasjuszem marnie by skończyli – w zasadzie sama musiała stawić czoło całej bandzie. Zielone stwory opanowały sztukę walki przeciwko tamtej dwójce, używając zakazanej magii.

Po chwili zasnąłem, lecz nie spałem zbyt długo. Śniłem sen, w którym Voro siał terror w Locusji. Gdyby tego było mało, męczyły mnie wizje konającej Valithry z rąk demonów i opętanej Sunithry. Był tak przerażający, aż zerwałem się na równe nogi po przebudzeniu i przez chwilę nie mogłem złapać oddechu.

– Wszystko dobrze? – zapytała dziewczyna, rozglądając się wokół w poszukiwaniu niebezpieczeństwa.

– Nie... nic. Wszystko w najznakomitszym porządku – odetchnąłem z ulgą.

– Przecież widzę, że coś ci dolega – stwierdziła Valithra, patrząc z troską.

Położyłem się przy niej z powrotem, zwijając w kłębek. Przyznałem dziewczynie racje i opowiedziałem o przerażającym koszmarze. W reakcji na moje zwierzenia, Valithra przylgnęła do moich pleców, masując je wolnymi ruchami.

– To tylko sen – uspokajała lekkim głosem.

– Nie wiesz, jak się cieszę, mając przy sobie taką osobę jak ty. Tak podtrzymującą na duchu i okazującą wsparcie.

Niedługo potem zasnąłem z głową Valithry na szyi. Ta przyjemność nie trwała długo, ponieważ zbudził nas Kasjusz, któremu było spieszno. Miał czelność nawet kopać nas jak nieposłusznych niewolników.

W końcu wzięliśmy się w garść i ruszyliśmy dalej. Tym razem jeździec zmienił nieco kierunek bardziej na północ, w stronę górskich pasm spowitych lekką mgłą.

Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz