ROZDZIAŁ XXVII Podstępem do celu.

25 3 0
                                    

Po przebyciu elfiego lasu zatrzymałem się nad brzegiem rzeki. Choć deszcz zmył z  łusek większość błota, wolałem nie wyglądać jak jakiś uciekinier. Tam dokładnie zmyłem wszelkie zabrudzenia i spożyłem mnóstwo owoców rosnących nieopodal. Kąpiel wprawdzie zajęła mi chwilę, lecz musiałem osuszyć mokre łuski w słońcu, aby ponownie nabrały twardości.

Jeszcze przed południem wyruszyłem dalej, kiedy zza zakola rzeki zaczęły dobiegać odgłosy ludzi. Na pewno byli to łowcy, gdyż przysłuchiwałem się ich cichym rozmowom, z których jasno wynikało, że zamierzają mnie dopaść.

– Moim celem jest Viricassis – mruknąłem pod nosem, zbierając się do lotu. – Wasza kolej również nadejdzie. Znajcie łaskę pana – dodałem, będąc już w powietrzu.

Gdy na horyzoncie ukazała się Smocza Góra, doznałem nie lada zaskoczenia. Gniazdo smoków uległo drastycznym zmianom w swoim wyglądzie: ze skalistego zbocza wyrósł drugi szczyt, znacznie wyższy od pierwszego, jakby natura postanowiła nadać górze nowy, fascynujący kształt.

– Dziwne – rzekłem na głos. – Zgubiłem kierunek?

Zawisnąłem na moment w powietrzu, obserwując otoczenie. Za mną rozpościerał się elfi las i kręta rzeka, na północnym-wschodzie wodospad, a za nim ledwie widoczna wioska rybacka. Reszta okolicy wyglądała podobnie, dlatego wpadłem w spore zakłopotanie.

Podczas dalszego lotu kontury Smoczej Góry stawały się coraz wyraźniejsze.  Wodospad spływający między dwoma szczytami, tworzący staw szeroki na kilkaset metrów, z którego nadmiar wody opadał na kolejne skalne półki. Widok ten przywołał wspomnienia terenów wokół twierdzy jeźdźców. Ogromny tunel, przebijający górę, wypełniała bujna roślinność, w tym kilkudziesięciometrowe drzewa. Ozdabiały ją niebieskie kryształy, odbijające promienie słoneczne jak lustra, podobne do tych z podwodnej groty Alana.

W pewnym momencie spokojnego lotu zainteresowała się mną trójka niegroźnie wyglądających gadów. Natura nie obdarzyła ich specjalnie długimi rogami i pazurami. Miały za to bardzo długie pyski w porównaniu do innych pobratymców oraz dwukrotnie dłuższe ogony.

– Ktoś ty za jeden? – warknął smok, który zagrodził mi tor lotu, przez co byłem zmuszony do nagłego zawiśnięcia w powietrzu.

Przemówiła przeze mnie moja intuicja:

– Jestem Sukkub, podniebna maszkaro! Voro mnie przysyła z nowymi rozkazami do Viricassisa.

– Wybacz nam, o mroczny – ukorzył się smok, a zaraz za nim pozostali jego towarzysze.

– Lepiej prowadź do swego Pana, gekonie! Albo... Albo powiem Voro jak nie godnie mnie tu powitano! – zagroziłem strażnikom.

Dwa jaszczury czym prędzej poleciały zapowiedzieć moje przybycie. Został tylko jeden, który polecił mi powoli zmierzać w stronę góry. W trakcie drogi nie spuszczałem z niego oka. Wolałem mieć się na baczności w razie, gdyby mój plan się nie powiódł. Nie wykluczałem, że Voro mógł wcześniej wysłać do Viricassisa posłańca z nowiną o mojej ucieczce.

Gdy ze Smoczej Góry dobiegł długi ryk, smok wskazał mi lądowisko – półkę skalną zarośniętą krzewami wzdłuż zbocza i zielonym trawnikiem. Można było się z niej dostać do trzech jaskiń. Wszystkie wyglądały podobnie, z wyjątkiem jednej, której wejście było znacznie większe i zdobione kryształami.

Smok poleciał w swoją stronę, a ja wylądowałem na wskazanym miejscu z niezadowoloną miną. Chwilę czekałem, zanim ktokolwiek mnie powitał. W międzyczasie przyglądałem się mieszkańcom góry z nadzieją, że za kilka godzin będą moimi sługami.

Stado znacznie zmniejszyło swoją liczebność, co nietrudno było zauważyć. Wielu brakowało z tych, które kojarzyłem.

– Voro? – Zabrzmiał nagle przelękniony głos Viricassisa z największej jaskini.

Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz