ROZDZIAŁ IV Nauka Latania.

31 3 1
                                    

Z samego rana, zanim ktokolwiek zdążył wstać, opuściłem jaskinię. Cały las za rzeką krył się jeszcze w porannej mgle. Plecy już mnie nie bolały, więc postanowiłem zdjąć opatrunek – po ranie nie było nawet śladu. Ponadto moja choroba najprawdopodobniej ustąpiła. W nocy nie dostałem napadów, mimo że już trzeci dzień nie zażywałem leków. Zarówno koncentracja, jak i samopoczucie uległy poprawie, a myśli przestały uciekać.

Rozpostarłem skrzydła i delikatnie zacząłem poruszać nimi góra-dół. Po niespełna minucie usłyszałem śmiech dobiegający z wnętrza groty. Gdy tylko odwróciłem się za siebie, zauważyłem Valithrę, która z dostojnym krokiem zmierzała w moim kierunku.

– Chciało ci się wstać o tej porze? – zapytałem, zaskoczony.

– Zwykle wstaję wcześniej, aby nakarmić chore smoki – odpowiedziała, a następnie usiadła tuż obok i zaczęła rozglądać się po okolicy. Jej obecność dziwnie na mnie działała. Czułem w niej bratnią duszę, jednak wykluczałem te myśli w każdy możliwy sposób.

– To... kiedy pierwsza lekcja? – zapytałem Valithrę, nie mogąc doczekać się pierwszej próby lotu.

– Może być nawet teraz – odparła z uśmiechem. – Pytanie, czy na pewno tego chcesz?

– No ja-ha! – wykrzyknąłem, nie kryjąc podniecenia.

Niespodziewanie Valithra pchnęła mnie w kierunku krawędzi. Zrobiła to bardzo gwałtownie, przez co nie zdążyłem nawet zareagować. Straciłem równowagę i przewróciłem się na prawy bok. Leżąc na ziemi, spojrzałem na nią zdezorientowany:

– Co ty wyprawiasz?!

Zamiast odpowiedzieć, stanęła dumnie na tylnych łapach. Chciałem podnieść się, lecz ona była szybsza. Jednym, silnym pchnięciem zrzuciła mnie z samego końca skalistego podłoża.

Spadałem coraz szybciej ku ziemi, ogarnięty paniką. Tak bardzo skupiłem się na widoku pode mną i wołaniu o pomoc, że zapomniałem o własnych skrzydłach. Valithra skoczyła zaraz za mną, a moje krzyki o pomoc wydawały się dla niej zabawne.

– Chcesz mnie zabić! – wrzasnąłem, patrząc na nią przerażonym wzrokiem.

– Nie panikuj, tylko poczuj w sobie „to coś" – doradziła smoczyca, biorąc głęboki oddech, zamykając oczy i rozluźniając mięśnie.

– Czuję strach i śmierć! – wykrzyczałem, zmagając się z paniką.

– Chcesz nauczyć się latać? Musisz posłuchać swojego instynktu – doradziła.

Usiłując opanować lęk, skoncentrowałem się na skrzydłach. Zacząłem nimi desperacko machać ze wszystkich sił, lecz to nie przynosiło pozytywnych efektów.

Gdy od zderzenia z podłożem dzieliło mnie już tylko kilka sekund, nie wytrzymałem i zawołałem rozpaczliwym głosem:

– Pomóż mi! Ja zaraz zginę!

Valithra pozostała obojętna na błagania, co jeszcze bardziej pogłębiło moje przekonanie o nieuchronnej katastrofie. Wówczas przez moje ciało przepłynął dziwny impuls, który odpowiednio skorygował skrzydła oraz lotki na ogonie. Ja w tym czasie zamknąłem oczy i oddałem się modlitwie.

Tuż przed uderzeniem moja podświadomość dała o sobie znać, całkowicie przejmując kontrolę nad skrzydłami oraz ogonem. Niespodziewanie poczułem silne przeciążenie, jakbym nagle przestał spadać i wzniósł się ku niebu.

Otworzyłem oczy, zadając sobie pytanie, czy to mój koniec. Lecz to, co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze marzenia. Leciałem bardzo wysoko nad ziemią o własnych siłach. Świat z lotu ptaka wydawał się maleńki i jeszcze piękniejszy.

Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz