ROZDZIAŁ XXI Pięć minut dla siebie.

13 3 1
                                    

Podziękowawszy Amirowi za posiłek, wyszliśmy na zewnątrz. Na dworze zastaliśmy słońce chylące się ku zachodowi, co oznaczało, że przegadaliśmy ładne kilka godzin w miłej atmosferze. Promienie lśniły w zwierciadle spokojnej wody, tworząc widok zapierający dech w piersiach.

– Wpadajcie częściej – powiedział kuchcik, machając dłonią na „do widzenia". Uśmiech z jego twarzy nie znikał. Widać było, że kochał gotować i robił to z pasji, a nie z obowiązków.

Za nami wyszedł Kasjusz, który był już lekko „wstawiony", proponując nam ciepłe miejsce we wnętrzu twierdzy. Chciał wziąć odpowiedzialność za nasz pobyt, próbując w ten sposób odpokutować ostatnie nieporozumienia.

Valithra spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, gdy drzwi do kuchni zamknął pewien krasnolud. Reszta została w środku, aby bawić się dalej przy piwie i jadle.

– Znajdziemy sobie coś przytulnego na noc – oznajmiła po chwili Kasjuszowi.

Pożegnał się z nami, a następnie zagwizdał. Chwilę później jego smok z gracją przyleciał na miejsce. Rycerz ledwo wsiadł na jego grzbiet i wybełkotał:

– Jeeeśli by-ście czeeego po-potrzebowali... Jestem. – Zakończył charakterystycznym czknięciem. Po tych słowach wyruszyli w drogę na południe, a my patrzyliśmy, jak znikają za murami wyższego piętra zamku. Dołączyli do niego inni wojownicy, lecący z północy.

– Ufamy im? – zapytałem Valithrę, spoglądając wciąż w miejsce, gdzie po raz ostatni widzieliśmy Kasjusza.

Valithra oddaliła się niepewnym krokiem i podeszła do krawędzi, aby popodziwiać tutejsze widoki. Ja zaś wciąż patrzyłem w ten sam punkt, bez żadnego zamysłu.

– Zostałabym tu, ale chcę odnaleźć Erelę. Czuję, że wciąż żyje i oczekuje na nasz powrót.

– Czyli znikamy bez słowa? – rzuciłem, skupiając na niej wzrok. – W sumie dobry pomysł. Nie wiadomo, co strzeli im do głowy. Sabis i Guln jakoś sobie poradzą. Myślałem...

– Ufam tym ludziom – przerwała mi Valithra, zerkając na mnie kątem oka. – Nie wypada tak znikać bez słowa. To byłoby niegrzeczne. Jutro pożegnam się i polecę do elfiej wioski. Polecisz ze mną? – zapytała na koniec z wyraźnym zawstydzeniem w głosie.

Byłem nad podziw jej wiary, gdyż nikt nie przeżyłby takiego upadku w płomienie. Nieśmiało dołączyłem do Valithry i usiadłem tuż obok. Na samym początku nawet nie zwróciła na mnie uwagi – tak bardzo pochłonęły ją te widoki.

Myślami byłem zamknięty w sobie i nie potrafiłem wykrztusić z siebie słowa. Mimo sytuacji, w której się znaleźliśmy, chciałem na moment uciec od problemów. Odpocząć od tego wszystkiego i zadbać o własne sprawy.

Zawsze lubiłem poznawać świat i zwiedzać nowe miejsca, a te tereny same kusiły, aby dokładniej je zwiedzić. Po minie Valithry wywnioskowałem, że ona również chciała na moment zapomnieć o problemach i zostać tu na dłużej.

– Może mała wycieczka krajoznawcza, zanim wrócimy do elfiego lasu? – zaproponowałem.

– Również miałam cię o to zapytać – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od górskiego krajobrazu.

– To... gdzie najpierw?

– Tam, gdzie poniesie nas wiatr.

Rozpostarłszy skrzydła, ruszyliśmy na zachód, gdzie górskie szczyty sięgały chmur. Tamtejsze rejony pełne były ciasnych przesmyków i licznych zakrętów.

Valithra wolała wylecieć tą samą drogą, którą przybyliśmy. Uznałem to za nierozsądne, biorąc za przykład wojowników opuszczających to miejsce w zupełnie przypadkowych punktach. Wracali za to zawsze tymi samymi wejściami, jakby tylko przez nie dało się przeniknąć do środka magicznej kopuły. Nadmieniłem również, że tunel, którym lecieliśmy, jest zbyt ciasny i nie dalibyśmy rady ominąć kogoś, kto leciałby z naprzeciwka.

Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz