ROZDZIAŁ XXV Prawdziwa potęga mroku.

13 3 0
                                    

Przekraczając tereny pustyni, stanęliśmy przed wyzwaniem pokonania niegościnnych ziem orków, podzielonych na dwie strefy – mokrą i suchą. Nam przypadła podróż przez tą drugą, skąpaną w gęstej, zielonej mgle. Były to ponure bagna i torfowiska, ciągnące się po sam horyzont, pełne obumarłych drzew, uschniętych badyli oraz ciemnozielonych lian i trzcin.

Przemierzając teren, mijaliśmy liczne wioski zamieszkiwane przez orków i ich sojuszników – zwykle trolle i inne stwory, które łączyło zamiłowanie do mokradeł i niezbyt przyjemny wygląd.

Ich osady usytuowane były na drewnianych pomostach i platformach, metr nad podmokłym podłożem. Większość desek spróchniała, ledwo trzymając się konstrukcji. Mieszkali w domkach zbudowanych z kłód i trzciny, z dachami pokrytymi cienką warstwą błota.

Mieszkańcy, zapatrzeni w swoje sprawy, nie zwracali na nas większej uwagi. Nie napotkałem osady, w której nie dochodziłoby do licznych bójek – mieszkańcy tłukli się maczugami i zagrzybiałymi gałęziami. W starciach uczestniczyli zarówno mężczyźni, jak i kobiety, niezależnie od wieku.

Napotkaliśmy tylko jedną zadbaną wioskę, rzucającą się w oczy dzięki jaskrawym barwom: biały, żółty i zielony. Tutaj orkowie wiedli zwykłe i spokojne życie. W szczególności zwróciłem uwagę na grupę młodych mieszkańców, którzy pomagali pewnemu trollowi wydostać się z błota. Obserwując mieszkańców tejże wioski, zastanawiałem się, dlaczego marnują życie w takich warunkach.

Valithra przypomniała mi, że w Locusji każdy ma swoje miejsce i przytoczyła pewne elfie opowiastki. Dała mi tym samym do zrozumienia, że orkowie i trolle same uczyniły krzywdę własnym gruntom za sprawą nieprzyjaznej magii, którą się chlubią. Przetrwały tylko najsilniejsze gatunki, a ciągłe opady zamieniły grunty w podmokłe tereny. Stąd ich izolacja. Pozostali mieszkańcy Locusji wolą nie ryzykować własnych, urodzajnych pól i zielonych lasów.

– To nie fair w stosunku do pojedynczych jednostek – stwierdziłem.

– Wychowywałam się poniekąd wśród elfów i nie podzielam twojego zdania – odrzekła Valithra, w najmniejszym stopniu nie współczując biednym mieszkańcom wioski.

Następnie przeszła do kolejnego tematu, tyczącego się władcy orków – otóż stwarzał liczne problemy i prowokował mieszkańców sąsiadujących terenów, aby wyzyskać od nich cenne dobra, przede wszystkim żywność. Z pewnej perspektywy musiał to robić, ponieważ ich ziemie nie służyły rolnictwu. Środowisko zmuszało te istoty do diety składającej się z brudnej wody, robactwa, ryb i płazów.

Zwróciła również uwagę na pewien szczegół: tereny krasnoludów graniczyły z ziemiami orków i rozległą pustynią. Obie te drogi były niebezpieczne, stąd nasunął się jej wniosek związany z pustym krzesłem dla krasnoludzkiego przedstawiciela.

W moich rozważaniach było to logiczne, aczkolwiek zawsze można było pójść na około. Nie dzieliłem się tymi spostrzeżeniami z Valithrą, ponieważ nie miałem bladego pojęcia, jak daleko sięgały te tereny.

Po kolejnych godzinach lotu naszym oczom ukazał się gęsty las, w którym drzewa o charakterystycznych gałęziach przypominały płaczące, bezlistne wierzby. Ich kora była zupełnie czarna i przypominała węgiel.

Valithra uznała, że będzie to dobre miejsce na odpoczynek. W pobliżu nie dostrzegliśmy żadnych wrogich stworzeń. Występowały tu tylko zwierzęta zbliżone do gadów i płazów, które mogły tu sobie spokojnie żyć, posilając się tutejszym robactwem.

Choć wylądowaliśmy na najstabilniejszym gruncie, podczas lądowania moje tylne kończyny utonęły w błocie do samego podudzia.

– Tutaj zostaniemy – zarządziła smoczyca, gapiąc się w pustą przestrzeń między gęstwiną drzew, gdzie nie rosła nawet kłębka trawy. Ziemia była tam znacznie suchsza niż ta, po której aktualnie stąpaliśmy.

Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz