ROZDZIAŁ XXX Dzień rozczarowań.

11 2 1
                                    

Z samego rana obudziła mnie Valithra, liżąc po nosie. Ledwo przewróciłem oczami i zawiesiłem na niej wzrok. Promieniła od niej pozytywna energia, którą chciała podzielić się z każdą napotkaną istotą.

– Wstawaj, wstawaj – mówiła niebywale lekkim głosem. – Śniadanie czeka.

Na wieść o jedzeniu mój żołądek zaczął domagać się pokarmu. Podniósłszy się z legowiska, za Valithrą ujrzałem okazałe zwierze. Wielkością znacznie przerastało krowę. Gdyby nie krótkie kończyny o trzech palcach, wziąłbym je za słonia bez uszu i krótką trąbą.

– Przecież powiedziałem ci wczoraj, że dzisiaj ja coś upoluję – westchnąłem, gdyż minęły trzy tygodnie i czułem się na siłach do latania.

– Jestem oddana, aby służyć swemu Królowi – żartowała, kłaniając się w komiczny sposób do samej ziemi.

Rzuciłem się na nią jak na ofiarę. Przekoziołkowaliśmy kawałek, zatrzymując się niedaleko wgłębienia z wodą. Ostrożnie przygwoździłem ją do podłoża, robiąc to oczywiście dla żartu. Valithra nawet nie myślała, aby uwolnić się spod mojego uścisku, tylko z uśmiechem patrzyła mi prosto w oczy. Zamierzałem ją pocałować, lecz do groty wbiegł zielony smok z kłami wyrastającymi poza szczękę.

– Nadchodzą elfy! – krzyknął, dysząc ze zmęczenia.

– Zajmę... się tym – odpowiedziałem mu cichym, ale gniewnym tonem.

– Załatw to na spokojnie, śniadanie poczeka. – Valithra mrugnęła do mnie prawym okiem, wciąż pełna dobrego humoru.

Jaszczur, ledwo obróciwszy się w wejściu, opuścił naszą jaskinię. Ja ruszyłem chwilę później, jednak najpierw zjadłem trochę mięsa, by nie burczało mi w brzuchu.

Gdy znalazłem się na półce skalnej, zacząłem wypatrywać elfiej armii. Pogoda dopisywała – brak zachmurzenia i smoczy wzrok pozwoliły mi dostrzec maszerujących żołnierzy dwa kilometry od Smoczej Góry.

Po chwili dołączyła Valithra, zdumiona widokiem zielonych chorągwi ze złotymi zdobieniami w kształcie liścia dębu. Jej zdaniem Helion przesadził, wysyłając nam tak liczne siły do obrony.

– Lecę ich powitać – oznajmiłem swej królowej, a następnie zbliżyłem się do krawędzi i niepewnie spojrzałem w dół. Przeszył mnie lekki strach, ponieważ nie miałem pewności, czy po tak długiej przerwie potrafię jeszcze latać.

– Może ci pomóc? – zaproponowała Valithra, przygotowując się do zepchnięcia mnie ze skały. Po jej wyrazie twarzy wiedziałem, że bardzo chciała to zrobić.

Zebrało mi się na wspomnienia o moim pierwszym locie. Podzieliłem się nimi z moją miłością, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać z tamtego dnia.

– Wtedy jakoś wszystko wydawało się prostsze – westchnęła Valithra.

– Masz rację, ale wtedy żadne z nas nie było dla siebie szczere. – Uśmiechnąłem się na koniec, aby wiedziała, że jest to przekorny żart.

– Leć! – rozkazała lekko dziewczyna. Po jej zachowaniu widziałem, że pozytywnie przyjęła te słowa. – Pamiętasz o Crisie? Prawda?

– Jasne. Gadasz o tym non stop. Spotkamy się przy wejściu.

– Tak, Mój Książę – odpowiedziała z uśmiechem

Zebrawszy w sobie odwagę, skoczyłem w dół, łapiąc siłę nośną po kilku sekundach swobodnego opadania. Długa przerwa sprawiła, że ciężko było mi utrzymać stabilny lot przez pewien czas.

Zrobiłem beczkę, aby sprawdzić swoje zdolności – wyszła perfekcyjnie. Z daleka Valithra upomniała mnie, żebym nie przesadzał na sam początek.

Żyć w Smoczej Skórze cz.1/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz