Poważna rozmowa

438 20 6
                                    

Te cztery dni minęły bardzo szybko. Codziennie rano był przy mnie Will, o czternastej przychodziła święta trójca, a na noc zostawał ze mną Vince.

Teraz mój najstarszy brat poszedł po wypis dla mnie a ja siedziałem gotowy do wyjścia z tego miejsca i przeglądałem Instagrama kiedy dostałem wiadomość.

Od nieznany:
Już nie długo.

Nie zdążyłem się zastanowić co to znaczy bo do sali wszedł Vince i poszliśmy do jego auta. Droga minęła nam w ciszy. Ja zastanawiałem się jak będzie wyglądać nasze spotkanie i o co będą pytać. Długo czekać nie musiałem bo od razu po przyjeździe do domu poszliśmy do biblioteki gdzie już wszyscy czekali.

- Z opowieści Willa wynika że śledziło was auto czy to prawda?

- Tak - powiedziałem. Zaczynałem się stresować bo Vincent wprowadzał atmosferę jak na przesłuchaniu.

- Czy to był ten sam samochód który stał obok Jeepa Willa gdy przyjechaliśmy?

- Tak.

- Dobrze więc teraz opowiedz nam co się wtedy działo od momentu w którym przyjechaliście do apteki.

- Will poszedł wykupić receptę a ja czekałem na niego w aucie i wtedy zauważyłem że śledzi nas jakieś czarne kombi. Nie zdążyłem się przyjrzeć bo wrócił Will i odjechał. Jak na niego jechaliśmy szybko. Jak byliśmy na tej drodze na której zatrzymaliśmy się wtedy z Dylanem to z naprzeciwka wyjechało inne auto. Will próbował je ominąć przez co wpadliśmy do rowu. - zatrzymałem się bo wiedziałem że reszty historii nie znają.

- Co było dalej? - jezu Vince nie pomagasz.

- Kierowca wyszedł z auta. W ręce miał broń i rozmawiał z kimś przez telefon ale nie wiem z kim. Will był nie przytomny a ja się bałem że nas zabiją albo w sumie bardziej że zabiją Willa a wy do końca życia będziecie mi wypominać że to moja wina - zacząłem trochę płakać jak to mówiłem przez co Hailie do mnie podeszła i mnie przytuliła a Will powiedział.

- Tony nikt by cię nie obwiniał uwierz mi. Nie pozwolił bym na to.

- Jakbyś był martwy to nic byś nie zrobil.

- Nawiedzał bym ich we śnie.

- Wezwalbym księdza. - ta na pewno Dylan ty nawet nie wiesz gdzie jest kościół.

- Dylan ty nigdy w kościele nie byłeś.

- I co z tego?

- Wystarczy. Mieliśmy rozmawiać na ważny temat więc poprosiłem was o powagę a wy się zachowujecie jak jakieś bahory.

- Przepraszamy już się poprawiamy - powiedzieli wszyscy.

- Tony proszę kontynuuj.

- Dobrze więc zacząłem szukać czegoś do samoobrony ale nie mogłem znaleźć nic przydatnego i wtedy sobie przypomniałem że Shane i Dylan mają w schowku broń. Sprawdziłem i Will też ją miał. - wszyscy patrzyli na mnie trochę dziwnie no ale przecież ja na razie jeszcze nic nie zrobiłem.

- Skąd wiedziałeś o tej broni - czy Vince czegoś nie wie?

- Shane kiedyś chciał żeby mu przynieść żelki które były w schowku a u Dylana sprawdziłem bo byłem ciekawy czy on też ją ma. - Vince chyba się załamał.

- Czego wy nie zrozumieliście jak wam mówiłem żebyście dopilnowali żeby Tony nie znalazł żadnej broni nigdzie.

- Jakby na to spojrzeć z innej strony to gdyby jej nie znalazł to Will prawdopodobnie by nie żył.

- Omówimy twoje spojrzenie w tej sprawie po zebraniu. Będę czekał na ciebie i Dylana w gabinecie. Co się stało potem Tony?

- Ten typ strzelił do Willa. Nie trafił więc chciał strzelić znowu więc - i tu się zacielem no bo co mam im tak po prostu powiedzieć że go zastrzeliłem?

- Więc - czemu Vince nigdy nie odpuszcza?

- Do niego strzeliłem - powiedziałem dość nie pewnie patrząc w podłogę.

- A potem?

- Strzeliłem w oponę tamtego auta żeby mnie gdzieś nie wywieźli a dalej już wiecie.

- Dobrze.

- Ale jak do niego strzeliłeś? - Dylan czy możesz się choć raz zamknąć?

- Normalnie..

- Jak to normalnie?

- Jezu no normalnie mam ci tłumaczyć jak się strzela?

- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz Anthony - o jak Vince używa pełnego imienia to grubo - czy ty umiesz posługiwać się bronią? - i co ja mam mu niby odpowiedzieć?

- Nieee - uwierz mi no proszę

- To w jaki sposób zastrzeliłes tamtego mężczyznę

- Nie wiem. Może miałem szczęście.

- Mhm. Wolałbym jednak sprawdzić te twoje szczęście. Idziemy wszyscy.

Szliśmy w ciszy do jak się okazało zakazanego korytarza. Vince zatrzymał się pod jakimiś drzwiami i wszedł do środka. Ja niepewnie weszłem i nie mogłem uwierzyć. Byliśmy na strzelnicy. Czemu my mamy strzelnicę w domu i czemu ja nic o tym nie wiem?

Vince wziął pistolet i strzelił. 5 na 5 razy w sam środek tarcz.

- Każdy strzela po kolei do każdej z tych tarcz z tego miejsca. Macie 4 sekundy na oddanie strzału. Teraz Will.

Will trafił 4 razy, Dylan tak samo a bliźniaki 3 razy. Nadeszła kolej na mnie. Stanąłem w wyznaczonym miejscu i wziąłem do ręki pistolet. Był lekki i dobrze leżał w dłoni. Popatrzyłem na najstarszego brata.

- Strzel najlepiej jak potrafisz.

Przymierzałem się i oddałem 5 strzałów jednocześnie odkręcając się wokół własnej osi. Usłyszałem brawa. Całe moje rodzeństwo patrzyło na mnie zaszokowanie no tak trafiłem za każdym razem.

- Bardzo dobrze posługujesz się bronią. Powiedział bym że najlepiej z nas wszystkich. Masz doskonały czas reakcji i cela. Dlaczego mówiłeś że nie umiesz strzelać?

- Nie byłem pewien czy będziecie z tego powodu zadowoleni.

- Zdziwiło nas to ale to dobra informacja. Powiesz kto nauczył cię strzelać?

- Dziadek. Był kiedyś żołnierzem. Ćwiczyliśmy w lesie.

- W lesie - Jezu Dylan to że ty masz strzelnicę w domu nie znaczy że każdy ma.

- No strzelałem najpierw do butelek a potem do coraz mniejszych rzeczy. Skończyłem na 10 groszowkach.

Wszyscy byli pod wrażeniem moich umiejętności a Vince poprosił mnie żebym poduczył bliźniaków. Miałem z nimi chodzić raz w tygodniu na strzelnicę i raz na dwa tygodnie z Vincentem który chciał mnie uczyć. Nie wiem tylko czego skoro strzelam lepiej od niego.





Propozycje

Ocena

Krytyka

Najmłodszy z rodzeństwa.  Tony MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz