Nudna praca

467 23 10
                                    

Obudziłem się. A skąd to wiem? Bo było ciemno a jest strasznie jasno. Czemu zawsze jak się budzę w szpitalu to musi być tak jasno? Czy ja raz nie mogę się obudzić w nocy?

Ale chwila coś tu nie pasuje. Jakoś tak cicho. Rozejrzałem się po sali i odkryłem że jestem tu sam. Ciekawe gdzie moje rodzeństwo może są u Willa. Właśnie co z nim. Muszę się kogoś zapytać. Nacisnąłem przycisk na łóżku i po chwili przyszła jakaś pielęgniarka.

- Obudziłeś się. A mówili że pozostaniesz w śpiączce na dłużej. No cóż trudno. - patrzyłem na te kobietę jakby była wariatem - poleż sobie jeszcze.. musisz odpocząć a ja odepne cię od tych pikawek.

Pov Dylan:
Siedzieliśmy wszyscy na korytarzu przed salą Toniego. Jakiś czas temu weszła tam pielęgniarka. Nagle wyszła blada i przerażona. Popatrzyła nie pewnie na nas i powiedziała.

- Przykro mi. Nie udało się uratować waszego brata.

- C..co?

- On nie żyje. - i sobie poszła.

To wszystko przeze mnie. Mogłem go wtedy nie zostawić mogłem zrobić cokolwiek.

- Idę się z nim pożegnać - powiedziałem i weszłem do jego sali.

Leżał na łóżku cały blady. Był odpięty od tych wszystkich maszyn. Na jego widok łzy same zaczęły płynąć po moich policzkach.

- Przepraszam że do ciebie strzeliłem chłopczyku. Zrobiłbym wszystko żeby cofnąć czas ale się nie da.

To była prawda zrobiłbym wszystko żeby on żył. Żeby jeszcze raz zobaczyć jak się uśmiecha, zjeść jego naleśniki albo zagrać z nim w grę. Najgorsza była jednak świadomość że to ja go zabiłem.

Pov Tony:
Ta pielęgniarka była dziwna. Odpiela mnie od wszystkich maszyn i sobie poszła. Ja zamknąłem oczy bo byłem zmęczony. Po chwili usłyszałem otwieranie drzwi i cichy płacz. Nie otwierałem oczu bo byłem ciekaw kto to chociaż byłem prawie pewien że ktoś z mojego rodzeństwa.

- Przepraszam że do ciebie strzeliłem chłopczyku. Zrobiłbym wszystko żeby cofnąć czas ale się nie da.

- Miałeś się nie obwiniać - powiedziałem szeptem bo miałem zaschnięte gardło.

- Wiem Will ale to moja wina. - Jezu Dylan ja wiem że ty głupi jesteś ale tu żadnego Willa nie ma.

- To wina tamtych ludzi - powiedziałem.

- Ale to ja do niego strzeliłem. Nie wybaczę sobie tego Will. - boże Dylan jaki ty jesteś głupi. Na szczęście do sali weszli bliźniaki.

- Chodź Dylan trzeba załatwić pogrzeb.

- Kto umarł? - zapytałem.

- Tony - Hailie na dobre się rozpłakała. Ciekawe kto im powiedział że umarłem.

- Nie no ciekawie ale ja żyję .

- To nie jest śmieszne Shane.

- Ale co ja wam zrobiłem?

- Nie zartuj sobie z nas udając Toniego.

- Załamujcie mnie. Własnego brata nie poznajecie. - dopiero po tych słowach na mnie spojrzeli a ja żałowałem że nie mam telefonu bo ich miny były bezcenne.

- Tony!!! Ty żyjesz!!

- No żyję żyję.

- Zabiję tamta pielęgniarkę co powiedziała że nie udało się cię uratować.

- Spokojnie Dylan oddychaj. Mnie też wkurzała.

- Chodźcie jedziemy bo za chwilę zabierają ciało. - moje rodzeństwo zaczęło się śmiać a Vince patrzył na nich jak na idiotów. Nie dziwię mu się w końcu dopiero "stracili" brata ale ja sam ledwo opanowywałem śmiech.

- Nikt nie zabiera mojego ciała - powiedziałem a na twarzach moich dwóch najstarszych braci pojawił się szok.

- Przecież ty nie żyjesz. - nie no ja nie mogę. Oni mogli by być mądrzejsi szczególnie Vince.

- Jak widzisz jednak żyję. - w tym momencie do sali weszła ta pielęgniarka. Zwijała się że śmiechu ale Vincentowi było do niego daleko.

- Czy może mi pani wyjaśnić jak to możliwe że nasz rzekomo nie żyjący brat żyje i ma się dobrze?

- Mam nudną pracę.. - nie no interesujące naprawdę.

- I co to ma do tego?

- Jak wam powiedziałam że nie żyje to było bardzo śmieszne albo jak oni nie wierzyli że to on. - i zaczęła się śmiać.

- Skoro pani praca jest taka nudną to może pani już zacząć szukać nowej. - już jej chyba nie jest do śmiechu

- Nie może pan. - Vincent czegoś nie może.

- Mogę. Idę po lekarza, przypilnujcie go.

- Tak jest dziadku Vince.

Po wyjściu najstarszego zapanowała cisza. Wszyscy dalej wpatrywali się we mnie z niedowierzaniem. Wtedy przypomniałem sobie że Will też był postrzelony.

- Jak się czujesz Will?

- Dobrze. Wczoraj wyszłem ze szpitala.

- To ile ja tu jestem?

- Dwa tygodnie. - jak to dwa tygodnie,

Potem poszłem na badania i lekarz powiedział że mogę wrócić do domu za 4 dni. Na noc w szpitalu został ze mną Vince który zapowiedział że jak tylko stąd wyjdę to zrobimy spotkanie rodzinne na którym omówimy to co się ostatnio stało.

Przez to że byłem tak długo w śpiączce przegapiłem święta a do moich urodzin został tylko tydzień. Wiedziałem że w tej rodzinie nie dostaje się prezentów tylko spędza wspólnie czas. Nie miałem ochoty na poważne rozmowy z Vincentem dlatego poszłem jak najszybciej spać.





Ocena
Propozycje

Najmłodszy z rodzeństwa.  Tony MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz