Rozdział XXXVIII

5.4K 197 43
                                    

Caleb

- Gdzie byłaś?

Przez pól dnia nie widziałem Eleanor. Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Nie odbierała telefonu, nie odpisywała na wiadomości. Dopiero Philip mi powiedział, że rano pojechała gdzieś z moim ojcem.

Oparłem się o balustradę schodów, obserwując zmieszaną twarz brunetki. Za nią wszedł Michael, ale nic nie mówił - przywitał się ze mną i wspiął się schodami na górę, tłumacząc, że ma mnóstwo pracy.

- Musiałam z kimś porozmawiać, a potem twój tata zgodził się na zakupy w galerii. Przy okazji wpadliśmy do magazynu, bo Troy znów pomylił jakieś proszki - wyjaśniła, idąc w moją stronę.

Pierdolony, mały Troy. Jak zawsze musiał spierdolić ważne sprawy, choć szczeniak miał już dwadzieścia cztery lata, to dalej trzeba było obchodzić się z nim jak z dzieckiem. I to niepełnosprawnym.

Wypuściłem sfrustrowany powietrze, schodząc brunetce z drogi, gdyż kierowała się w stronę schodów. Kiedy miała już położyć stopę na pierwszym stopniu, szybko się wycofała i uniosła oczy na mnie, zaciskając dłoń na balustradzie. Wyglądała, jakby chciała mi coś powiedzieć.

I się nie myliłem.

- W zasadzie to... Widziałam się z Francesco - jej kąciki ust uniosły się niepewnie ku górze. Wbijała we mnie wzrok, nerwowo mrużąc powieki.

Tak właśnie myślałem, że sama będzie chciała odbyć pogawędkę z Giovanim. Przecież to ona miała wyjechać z kraju do kogoś, kogo byłbym w stanie zamordować gołymi rękoma, gdyby tylko postanowił jej dotknąć.

- Jesteś zły?

Ściągnąłem brwi, kiedy wydobyła z siebie te dwa, ciche słowa. Natychmiast zmieniłem pozycję i wyraz mordy, która pewnie mówiła sama za siebie. Uniosłem jedną rękę, by odgarnąć kosmyki brązowych włosów kobiety za jej ucho. Na jej policzkach zawitały różowe rumieńce. Wyglądała tak niewinnie; zarumienione policzki, różowe i pulchne wargi, kilka rozsypanych po nosie piegów i... te oczy. Ogromne, zielone szmaragdy, w które tak kochałem się wpatrywać.

Podszedłem do niej bliżej, stykając się z nią niemalże nosem. Moje usta zawisły nad jej, przez co nasze oddechy złączyły się w całość. Pocałowałem ją delikatnie, gładząc wierzchem dłoni jej biodro, zaś drugą wplątując w jej gęste włosy. Uwielbiałem w sposób, w jaki reagowała na mnie; drżała z rozkoszy, a jej oddech stawał się przyśpieszony, jakby jej serce, które zdążyłem już złamać, próbowało złączyć się z moim. Smakowała jak mój najmroczniejszy i najbardziej niebezpieczny grzech.

Była moja. Eleanor Hoover od zawsze należała do mnie.

Każdy hetman, ma swojego króla.

Każdy król, ma swojego hetmana.

Oderwałem się od warg kobiety, zdając sobie sprawę z tego, że w każdej chwili ktoś może poczuć się niezręcznie, przechodząc obok nas. Musnąłem opuszkiem palca jej górną wargę, ścierając rozmazany błyszczyk. Nasze oczy znów się ze sobą skrzyżowały, a mnie coraz bardziej zaskakiwało to, jak zielone i kocie mogą być tęczówki mojej żony.

- Nawet tak nie myśl, droga Eleanor - wydobyłem z siebie, odpowiadając na jej wcześniejsze pytanie. - Nigdy nie byłem na ciebie zły i nigdy - ale to przenigdy - tak nie mów.

Jej ramiona opadły. Zauważyłem, jak przygryzała wewnętrzną stronę policzka, taksując mnie wzrokiem.

- Naprawdę muszę stąd uciekać? I to do niego? - wyszeptała przejęta. - Mam uciekać bez ciebie? - kiedy padły te słowa, poczułem się tak, jakby mówiła je na pożegnanie, po którym już nigdy miałbym jej nie zobaczyć.

THE HETMAN - Mafia Life #1 || 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz