Rozdział 20

124 5 0
                                    

Po raz kolejny przeżywałam ten sam dzień. Po raz kolejny stałam w kaplicy ubrana w suknię ślubną, ale tym razem pod drzwiami towarzyszyła mi zgraja ochroniarzy.

Spojrzałam na rękę, gdzie pod rękawem koronkowej sukni ukryty był bandaż. Ślad, który pozostawił po sobie Max wciąż przypominał mi o tamtym dniu. Wieczorami, gdy zmieniałam opatrunek, musiałam przyglądać się jego imieniu, wyrytym na mojej skórze.

Drzwi do kaplicy otworzyły się, a w progu stanął starszy mężczyzna w garniturze. Wszędzie rozpoznałabym tą siwą czuprynę.

— Tata? — Rzuciłam się w otwarte ramiona ojca. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tutaj był. — A co ty tutaj robisz?

— Miałem przegapić wesele własnej córki? — odpowiedział z uśmiechem i wypuścił mnie z uścisku.

— Skąd wiesz o weselu?

— Twój narzeczony przyjechał do mojego szpitala, aby poprosić mnie o twoją rękę.

Serce załomotało mi w piersi. Wayne powiedział ojcu o naszym związku.

Nawet nie chciałam myśleć, jak wyglądała ich rozmowa. Ojciec był konserwatystą i gdyby wiedział, że znaliśmy się dopiero kilka tygodni, wtedy nigdy nie pozwoliłby na ten ślub.

— Naprawdę to zrobił?

— A potem przywiózł mnie odrzutowcem prosto tutaj. — Objął dłońmi moje policzki. — Dobrze się czujesz? Wyglądasz blado — stwierdził zaniepokojony i przyłożył dłoń do mojego czoła.

— Tak, wszystko jest w porządku.

— Rozumiem twoje zdenerwowanie, słonko. Wayne opowiedział mi o tym, że musieliście przełożyć ślub, bo źle się poczułaś. — A więc zjawił się tutaj wcześniej. Wayne wciąż zaskakiwał mnie swoimi niespodziankami, którym nie było końca. — Może lepiej cię zbadam?

Natura lekarza wzięła górę nad moim ojcem. Powoli ściągnęłam jego dłoń z mojego czoła.

Nie odczuwałam stresu, a historia o moim złym samopoczuciu musiała być tylko wymówką, aby usprawiedliwić moje zniknięcie.

Ekscytacja rozsadzała mi podbrzusze na myśl, że stanę się żoną Wayne'a. Sytuacja z Max'em nauczyła mnie, aby korzystać z życia pełną piersią. Nigdy nie mogłam być pewna, czy nie spotkam jakiegoś świra, który postanowi mnie skrzywdzić.

A Wayne był moją bezpieczną przystanią, której tak bardzo potrzebowałam.

— Nic mi nie jest, tato. Pragnę tylko, żebyś odprowadził mnie do ołtarza. — Wziął mnie pod rękę i wyszliśmy z kaplicy, kierując się w stronę wnętrza kościoła.

Gdy postawiłam stopę na czerwonym dywanie, skrzypaczka przyłożyła smyczek do strun, z których wydostał się delikatny dźwięk weselnego marsza.

W ławkach siedziały dziewczyny, które poderwały się, gdy tylko rozbrzmiała muzyka. Uśmiechnięta, spoglądnęłam w stronę ołtarza, przy którym stał mój mężczyzna. W czarnym garniturze wyglądał nieziemsko, a uśmiech, który rozweselał jego twarz, przyprawił mnie o przyjemne ciarki.

— Twój narzeczony to miły gość. — Ojciec delikatnie przechylił się w moją stronę, prowadząc mnie do ołtarza. — Kogoś takiego dla ciebie chciałem. Kto zajmie się tobą, a ja będę mógł ze spokojem odejść na dalszy plan.

— Zawsze będziesz dla mnie ważny, tato.

— Wiem, dziecko. — Przetarł palcami zaszklone oczy, próbując ukryć wzruszenie.

Gdy dotarliśmy do ołtarza, ojciec podał moją dłoń narzeczonemu. Wayne delikatnie uchwycił rękawiczkę, a wtedy, gdy pod kawałkiem jedwabiu poczułam ciepło jego ciała, nawiedziło mnie uczucie przyjemnego prądu.

DARK FLAMES [TRYLOGIA FLAMES] +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz