Rozdział 9

144 11 7
                                    

Na wydziale w chemicznym zawsze unosił się w powietrzu ten specyficzny zapach siarki pomieszanej z oparami nieudanych eksperymentów. Podciągnęłam nosem, powstrzymując chęć kichnięcia.

Gdy wspięłam się na pierwsze piętro, gdzie zajęcia miał mój były, zacisnęłam mocniej palce na kartonie, który ściskałam w rękach. Do diaska z tobą, Bergman! To wspaniały pomysł, żebym to ja oddała profesorowi Reedowi jego rzeczy, bo wielokrotnie go widywałam, gdy przychodziłam zobaczyć się z Dylanem. Doprawdy wspaniały pomysł!

Dziewczyny nie zadały sobie trudu, żeby dotrzymać mi towarzystwa. Oznajmiły, że były zbyt zmęczone po naszej wycieczce do hospicjum. Wizyta w tamtym miejscu zmusiła każdą z nas do refleksji. Respektowałam to, że potrzebowały chwilowego wyciszenia, żeby poukładać własne myśli, dlatego, gdy Lia zaproponowała, żebym to ja wybrała się na wydział chemiczny w odwiedziny do profesora, nie stawiałam większego oporu.

Ale gdy pod klasą, w której odbywały się zajęcia profesora Reeda, ujrzałam grupę laboratoryjną, do której należał Dylan, krew odpłynęła mi z twarzy.

Jak na złość tłum stojący przy barierce rozstąpił się, a moje spojrzenie skrzyżowało się z ciepłym wzrokiem Dylana, który niemal od razu odczepił swoje dłonie od metalowej rurki i pomachał w moim kierunku.

Odwróciłam głowę w stronę ściany. Przyśpieszyłam kroku i patrzyłam prosto przed siebie, byleby znów nie spojrzeć na Dylana. Drzwi do laboratorium były otwarte, ale i tak zapukałam w drewnianą płytę.

Wychyliłam się, aby dojrzeć wykładowcę. Reed siedział za biurkiem, czytając najnowsze wydanie studenckiej gazetki. Jego biurko uginało się pod ciężarem nieocenionych egzaminów.

W laboratorium panował istny chaos. W środku przebywało jeszcze kilkoro studentów, którzy w czasie przerwy między zajęciami postanowili pozostać na swoich stanowiskach. Wyglądali idiotycznie goglami ochronnymi zawieszonymi na ich szyjach. Zawsze drwiłam z Dylana, że był zmuszony je nosić.

Fiolki z oranżową cieczą leżały na stołach pod wyłączonym palnikiem. Na śnieżnobiałych blatach leżały pipety i mieszadła w różnych rozmiarach. Nawet nie próbowałam zrozumieć jaki eksperyment przeprowadzali tym razem, bo chemia pozostawała moją zmorą.

— Profesorze? — wydałam z siebie cichy dźwięk. — Mogę wejść?

— Tak, panno Rose. — Przesunął kolejną stronę gazety. Zaszurał krzesłem, przesuwając je po podłodze i wygodnie się rozłożył, zaplatając ręce z tyłu głowy. — Co panią do mnie sprowadza?

W całym moim życiu akademickim moja ścieżka nigdy nie przecięła się z profesorem Reedem, czego cholernie żałowałam. Każdy uważał go za totalnego luzaka, a przede wszystkim z lekkiego podejścia do studentów.

Rozmawiałam z nim zaledwie kilka razy, gdy wpadałam w odwiedziny do Dylana. Odkąd zerwaliśmy, przestałam tutaj przychodzić, więc i Reeda widywałam coraz rzadziej.

— Mam coś dla pana. — Postawiłam karton na jego biurku. Zaciekawiony odłożył gazetę na bok i otworzył opakowanie. Rogi kartonu otarły się o siebie, powodując nieznośny dźwięk. — To pańskie rzeczy z hospicjum. Doktor Matthews poprosił mnie, żebym przekazała je panu.

Reed rzucił się na pudełko i otworzył jego wieko. Zbadał jego zawartość, a potem jego wzrok przerzucił się na mnie.

Jego kredowa twarz zaczynała mnie przerażać. Złapałam się za nadgarstek i zaczęłam go masować. Gdy pozbyłam się z rąk ciężkiego pudła, odczułam pustkę, dlatego musiałam jakoś odwrócić swoją uwagę.

— Dlaczego tam byłaś? — zapytał lodowatym głosem.

— Razem z Lią chciałam zobaczyć miejsce, w którym pracowała Sage. Była naszą współlokatorką.

DARK FLAMES [TRYLOGIA FLAMES] +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz