R. III. Nie Lubię Kłamstw

487 21 2
                                    

Rano obudził mnie dzwoniący telefon, gdy otworzyłam oczy to praktycznie od razu ja zamknęłam z powrotem przez promienie słońca, które wchodziły przez okno do mojego pokoju i padały prosto na moje łóżko. Czasami żałuję, że mam pokój, z którego widać wschody słońca, ale wtedy przypominam sobie jak piękne są i jak bardzo kocham na nie patrzeć.

Przetarłam oczy wierzchem dłoni i leniwym ruchem sięgnęłam po telefon, spojrzałam na ekran i załkałam, gdy zobaczyłam, która jest godzina. Siódma. Okazało się, że osobą, która dobijała się do mnie o tak wczesnej godzinie był nie kto inny jak Harper. Przeklinając ją w duszy nacisnęłam zieloną słuchawkę.

— Halo? — odezwałam się zaspanym głosem.

— O hej. — powiedziała radośnie. — Obudziłam cię? — zapytała.

— Nie no co ty. — odparłam z wyczuwalną ironią w głosie. — Już od piątej stoję na nogach.

— O to świetnie się składa. — uderzyłam się lekko wnętrzem dłoni w czoło przez jej brak zrozumienia mojej tak oczywistej ironii. Właśnie to mnie w niej czasami denerwowało, ja uwielbiałam używać ironii, a ona nigdy jej nie rozumiała i wszystko brała na poważnie. — Potrzebuję twojej pomocy. Umówiłam się na randkę z takim jednym chłopakiem, ale nie mam żadnej ładnej sukienki.

— Mam jechać z tobą do galerii, tak? — zapytałam powstrzymując ziewnięcie, po drugiej stornie słuchawki usłyszałam ciche przytaknięcie. — Będę po ciebie tak koło jedenastej.

Powiedziawszy to zakończyłem połączenie i opadłam z powrotem na łóżko. To by było na tyle z mojego dzisiejszego snu. Jakimś cudem zwlekałam się z łóżka i zeszłam na dół do kuchni, w której zastałam mojego brata. Idealnie trafiłam, bo właśnie parzył świeżą kawę, a dokładnie tego w tym momencie potrzebowałam. Szczerze mówiąc to nawet nie wiem kiedy wrócili wraz z Martiną do domu.

— Boże, wyglądasz jak zombie. — stwierdził, gdy tylko przekroczyłam próg kuchni, spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. — Dlaczego ty już nie śpisz? Wiesz, która jest godzina?

— Wiem. — burknęłam nalewając do swojego kubka kawę i upiłam dwa jej łyki. — Ale Harper najwidoczniej stwierdziła, że to jest idealna pora na poinformowanie mnie, że mam iść z nią do galerii. — mruknęłam, a Josh jedynie się zaśmiał. — Kiedy w tak właściwie wróciliście?

— Późno. — oznajmił odkładając swój kubek do zlewu. — Lekcja Martiny nie miłosiernie się przedłużyła, plus były korki jak wracaliśmy. Nawet nie masz jak bardzo się cieszę, że ma te lekcję raz na miesiąc.

Posłałam mu delikatny uśmiech i dopiłam swoją kawę. Wyjęłam z misy z owocami stojącej na blacie jabłko, umyłam je pod wodą i zrobiłem całkiem spory gryz. Sok, który wytrysnął z owocu kapnął na moją koszulę i blat, ale nie przejęłam się tym zbytnio i delektowałam się dalej moim jakże wybitnym śniadaniem.

— Muszę już iść. — powiedział Josh wychodząc z pomieszczenia. — Szef kazał mi zjawić się dzisiaj wcześniej, mam nadzieję, że chodzi o awans. — zaśmiał się i zniknął z mojego pola widzenia.

— Też na to liczę! — krzyknęłam z pełnymi ustami. — Zasługujesz na to! — w odpowiedzi usłyszałam jedynie dzięki, a następnie trzaśnięcie drzwiami.

Odkąd się tu wprowadziliśmy Josh pracuję w dość sporej firmie, w której zarabia całkiem pokaźne sumy. Jedyne co wiem o jego wykonywanej tam pracy to to, że programuję i piszę skrypty do różnych aplikacji bądź programów. W skrócie, jak dla mnie kompletnie nic ciekawego.

Gdy skończyłam jeść swoje „śniadanie" do kuchni wkroczyła Martina, wyglądała jeszcze gorzej ode mnie, a to w tamtym momencie było dość trudne do osiągnięcia. Widać było, że nie przespała dobrze tej nocy, miała ogromne cienie pod oczami i ledwo otwarte oczy.

Zapisani w Gwiazdach Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz