R. IV. Śpiąca Królewna

460 17 2
                                    

Zamarłam. Na moim łóżku jak gdyby nigdy nic leżał sobie Morton. Leżał sobie na boku, ręką podpierał swoją głowę. Wpatrywał się we mnie z uniesionym jednym kącikiem ust. Moje serce zaczęło bić cholernie szybko, automatycznie wstrzymałam oddech, a banana, którego jadłam stanął w moim gardle. Otworzyłam szerzej oczy i po prostu wpatrywałam się w bruneta nie będąc w stanie wykrztusić nawet słowa.

— Nie zaproponujesz mi czegoś do picia? — odezwał się chłopak z złośliwym uśmiechem na twarzy. — W końcu jestem twoim gościem.

— Co... co ty tu robisz...? Jak tu wszedłeś...? — wydukałam przełykając cicho ślinę.

Brunet powolnymi ruchami wstał z łóżka i podszedł do mnie na odległość około dwóch metrów. Moje serce biło coraz szybciej z każdym jego ruchem.

— Przyszedłem cię odwiedzić, Jude. — powiedział półszeptem, a z jego twarzy wciąż nie znikał ten złośliwy uśmiech, którego tak bardzo nie lubiłam. — Już nie mogę odwiedzić swojej przyjaciółki?

Że kogo przepraszam bardzo? Przyjaciółki? Byliśmy co najwyżej znajomymi. Bo jak człowiek, który denerwował i przerażał mnie samą swoją obecnością mógł być dla mnie przyjacielem?

Spróbowałam powstrzymać parsknięcie śmiechem, lecz nie udało mi się to i zaśmiałam się mu prosto w twarz. Z twarzy Mortona w sekundę zniknął uśmiech i spojrzał na mnie z uniesioną jedną brwią.

— Kogo? — prychnęłam. — Uwierz, że do przyjaźni nam jeszcze daleko. Ja cię nawet nie lubię. — wycedziłam krzyżując ręce na piersi.

— Zabawne... bo wiesz... — zaczął i spuścił wzrok w dół ze skruszoną miną. Wpatrywałam się mu uważnie ze zmarszczonymi brwiami. — Ja ciebie też nie lubię, co najwyżej to cię toleruję, Harris. — powiedział unosząc z powrotem wzrok, a skrucha na jego twarzy zamieniła się ponownie w ten sam pełen złośliwości uśmiech.

— Widzisz... — powiedziałam udając współczucie. — Ja cię nawet nie umiem tolerować, Morton.

— Mam się popłakać z tego powodu? — prychnął na co wzruszyłam ramionami z złośliwym uśmiechem. — Ty myślisz, że mnie obchodzi opinia jakieś nic nie znaczącej dla świata dziewczynki?

Po jego słowach uśmiech automatycznie zniknął z mojej twarzy. Wpatrywałam się w niego z szerzej otwartymi ustami jak podchodzi do mnie powolnym krokiem z uniesionym kącikiem ust. Widział, że ruszyły mnie jego słowa i czuł przez to satysfakcję.

— Taka jest prawda, Jude. — wyszeptał, gdy jego twarz znalazła się tuż przy mojej. Wpatrywałam się prosto w jego duże zielone oczy, które czułam, że wypalają moją twarz. — Jaka to różnica? Świat bez ciebie czy z tobą? A może wypadek twoich rodziców to wcale nie było zlecenie? Może po prostu mieli już dość takiej córki jak ty? Może to wszystko twoja wina?

Trzymałam się do momentu zanim wypowiedział ostanie trzy zdania. Złamałam mnie po wypowiedzeniu ostatnich słów.

Może to wszystko twoja wina?

W moich oczach momentalnie pojawiły się łzy, którym przez długi czas nie pozwoliłam spłynąć. Ale w końcu nie wytrzymałam... łzy puściły się ciurkiem po moich policzkach, to nie było kilka pojedynczych łez, one spływały jedna za drugą. Przeniosłam wzrok na bok, czułam, że nie będę w stanie już ani minuty dłużej patrzeć w oczy chłopaka. Kątem oka widziałam jak oba kąciki jego ust unoszą się do góry. Udało mu się osiągnąć to co chciał... udało mu się mnie złamać.

Zapisani w GwiazdachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz