Unoszę dłoń i przesuwam ją po włosach. Gdy wśród gęstych pasm wyczuwam bliznę wstrzymuje oddech. Zamykam powieki jednak nie ma to żadnego znaczenia, i tak widzę wyłącznie ciemność.
– Blair! Obiad!– słyszę głos babci i skrzypienie drewnianych stopni. Musiała stanąć na drugim z nich, bo trzeci nie jest tak sfatygowany i zamiast chrobotu dobiegłby mnie stukot jej butów. Nosi je zawsze, nawet gdy jest gorąco, jednak wtenczas zakłada sandały na drewnianej podeszwie, abym zawsze wiedziała, gdzie się porusza.
Dzisiaj jest chłodniej. Po burzy, jaka nocą nadciągnęła nad Southport temperatura spadła o kilka stopni. Powietrze zrobiło się rześkie, a aromat ziół rosnących wzdłuż werandy intensywniejszy. Biorę głęboki oddech i zaciągam się zapachem szałwii i majeranku. Dotykam palcem wypukłej szramy, a wspomnienia sprzed operacji wracają i wypełniają wszystkie moje myśli. Chcę je przegonić, ale to nic nie daje. Obrazy przesuwają się w mojej głowie, klatka po klatce jak film wyświetlany przez projektor, który gdy byłam mała odtwarzał tata: smutny wzrok babci, za nim mleczne paznokcie Nancy i w końcu moje włosy opadające na szarą podłogę. Chwytam w dłoń szczotkę i przeczesuję nią długie kosmyki. Podobno z biegiem czasu zrobiły się jeszcze bardziej czarne i tak jak zapewniała babcia, odrosły.
– Idę! – odpowiadam głośno i powtarzam tę czynność kolejny raz. Kiedy są już idealnie gładkie zbieram je w kucyka i upinam gumką, którą zawsze noszę na lewym nadgarstku.
Otwieram oczy. Znów ta przeklęta czerń.
– Blair? Zaraz wystygnie.
– Idę! – wołam pogodnym głosem i odwracam się w lewo. Robię dziewięć kroków i gdy wyciągam przed siebie rękę opuszkiem palca wyczuwam drzwi. Uśmiecham się delikatnie i rozchylam je w głąb przedpokoju. – Chodź Rico – zwracam się do kudłatego owczarka, który zawsze jest w moim pobliżu. – Idziemy coś zjeść.
Czekam jak ruszy pierwszy w kierunku schodów i gdy trąca ogonem moją łydkę zaczynam iść przed siebie. Gdy siada tuż przed stopami unoszę rękę i kładę ją na barierce po mojej prawej stronie. Babcia nie lubi, gdy przesiaduję na piętrze i zawsze boi się, że schodząc spadnę ze stopni, ale jestem ostrożna. Poza tym tutaj znajduje się mój azyl, pokój, który kiedyś należał do mamy i w którym spędzam czas malując. Ma sporej wielkości łózko, biurko i balkon na tyle duży, że mogę postawić na nim sztalugę, stolik oraz dodatkowe płótna.
– Jesteś kochanie – odzywa się do mnie, jakbym nadal była małą dziewczynką. – Ugotowałam kaszę i gulasz.
Schodzę z ostatniego stopnia i podchodzę do stołu, który znajduje się dokładnie na wprost. Gdy wróciłam ze szpitala babcia za pieniądze z ubezpieczenia, które otrzymała po śmierci rodziców przeprowadziła gruntowny remont. To dzięki niemu poruszanie się w ciemnościach po jej domu stało się znośniejsze. Teraz jedenaście lat później, mimo że nie widzę tego faktu oczami, potrafię dostrzec, że budynek znowu potrzebuje solidnej naprawy: drewniane podłogi są wytarte, meble mocno sfatygowane, a dach podczas ulewy przecieka w kilku miejscach.
Odsuwam krzesło i siadam przy stole.
– Czuję – odpowiadam z uśmiechem i pociągam nosem, wdychając aromat mięsa i przypraw. – Zapach unosi się nawet na piętrze. – Kładę rękę na blat i gdy odnajduję widelec chwytam go w dłoń. – Mamy dziś jakieś święto? – pytam i wskazuję palcem na talerz, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz jedliśmy takie pyszności. Nabieram odrobinę. Rico kładzie się obok moich stop i gdy babcia stawia przed nim miskę zaczyna mlaskać.
– Udało mi się sprzedać kilka rzeczy – oznajmia zmęczonym głosem i przesuwa w moją stronę szklankę z kompotem.
– Kilka rzeczy? – Unoszę w zdziwieniu brew. – Chyba nie mówisz o klaserach dziadka? To była pamiątka – wyduszam z siebie. – Dziadek zbierał te monety od dziecka.
CZYTASZ
Na zawsze twoja
Roman d'amourŻycie od najmłodszych lat nie rozpieszczało Blair O'Connor. Po śmierci rodziców, na sześciolatkę spadł kolejny cios: w wyniku choroby straciła wzrok. Kilka lat później siedemnastoletnia Blair z przeszłości pamięta jedynie przebłyski, i to one, tak j...