Dragi Przeplatane Ryzykiem cz.2

274 19 2
                                    

Max Verstappen

Byki dały mi jedno zadanie - sprzedać jak najwięcej nie będąc zauważonym. Już po godzinie pozbyłem się połowy towaru. Czułem się jednak źle z tym wszystkim. Wiedziałem, że ryzykuje. Mając kuratora na dupie powinienem siedzieć cicho i się nie wychylać. A przynajmniej nie w taki sposób. Kurator to jedno. Charles to drugie.

Wciąż miałem przed oczami jego spojrzenie na mnie. Jego przerażone oczy wpatrywały się w moją rozwaloną pięść. Przyglądał się krwi spływającej wzdłuż mojej dłoni, a potem skapującej na posadzkę szkolną.

On postrzegał mnie jako potwora.

I może miał rację.

Kiedy dołączyłem do Byków nie myślałem o konsekwencjach. Zawsze przyjaźniłem się z Sergio i Danielem, więc chciałem im pomóc w małym interesie. Jak się okazało ten cały „mały" interes rozchodził się na całe miasto. Od dwóch lat sprzedawałem dragi w szkole pracując dla Byków wraz z moimi przyjaciółmi. Czułem się jednak z tym okropnie.

Chciałem się uwolnić. Czułem się jakbym utknął pod taflą zamarzniętego lodu. Jakbym powoli tonął we własnych decyzjach. Gubiłem się w tym co robiłem.

Zależało mi na Charlesie, lecz teraz było za późno. Byki nie odpuszczają tak łatwo. Jeżeli raz ci zaufają, a ty ich zdradzisz obudzisz się z nożem w wątrobie. O ile w ogóle się obudzisz.

Charles tego nie rozumiał. Nie rozumiał mojego bólu. Nie widział go. Było to zrozumiałe. Leclerc nie miał ochoty mnie słuchać. W końcu prawie go zabiłem.

Może rok temu zaśmiałbym się i powiedział coś w stylu „Kto umrze, to umrze i trudno". Teraz jednak nie mogłem pogodzić się z faktem, że Charles mnie nienawidzi. Nienawidził mnie, kiedy ja kochałem go całym sercem. Bałem się jednak reakcji mojego ojca. Bałem się, że mnie znienawidzi. Zawsze brałem go sobie na przykład. Był dla mnie niczym drogowskaz. Od urodzenia pokazywał mi najlepszą drogę bytu.

Jednak to ja zbłądziłem.

Byłem pierdolonym pedałem i przez ostatnie kilka miesięcy wykorzystywałem Charlesa jak jakąś pierdoloną zabawkę. Byłem jak dziecko, które z czasem, kawałek po kawałku niszczyło swoją zabawkę. Najpierw mazakami bazgrało piękne, białe futerko. Potem podczas zabawy w ogródku przez przypadek wrzucało do błota i kałuż. Na samym końcu znudzone już pluszakiem odrywało uszka, ogonek, nóżki... Aż w końcu chwyciło za nożyczki i rozpruło bezpowrotnie.

Dopiero, kiedy było za późno zauważało swój błąd. Łzy spływały powoli wzdłuż polików dziecka, a rodzic widząc to kupowało dziecku nową, lepszą zabawkę.

Ja jednak nie chciałem nowej, lepszej zabawki.

Chciałem zszyć tą starą. Wyprać ją, uczesać. Charles jednak nie dopuszczał mnie do siebie nawet na krok. Unikał mnie przez całą imprezę. Nie pozwalał do siebie dotrzeć. Powodowało to u mnie ogromny ból. Czułem się jak pierdolony potwór. Wiedziałem co zrobiłem źle. Widziałem swój błąd. Dlaczego więc nie mogłem go naprawić? Czemu nie mogłem nauczyć się szyć? Czemu nie mogłem wyprać pluszaka? Czemu... Czemu byłem takim idiotą? Czemu przez mojego ojca nie mogłem kochać kogoś, kogo potrzebowałem do życia.

Byłem jak samotny łabędź. Pływający po powierzchni życia ostatkami sił. Powoli topiący się. Krztuszący własnymi decyzjami, które kiedyś uważałem za mądre i odpowiedzialne. Byłem głupim dzieckiem myśląc, że niewinne sprzedawanie narkotyków nie pozostawi żadnej rysy na moim życiu. Byłem głupcem myśląc, że poprzez budowanie uzależnienia u mojej miłości uzależni się również od mnie.

Liczyłem, że Charles poczuje to samo co ja.

Teraz jednak wiedziałem, że nie mam na co liczyć. Mogłem jedynie przypominać sobie Charlesa na kolanach przed mną. Z łzami w oczach, krztuszącego się przy pierwszych kilku razach. Mogłem sobie przypominać jego idealny język sunący wzdłuż długości mojego kutasa. Jego przepełnione usta, wzrok zielonych oczu na mojej twarzy przepełnionej przyjemnością.

School of Trauma || F1 Drivers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz