Lando Norris
Oddech utykał mi w krtani, kiedy biegłem przez deszcz. Warszawskie chodniki pokryte były grudniową breją. Moje buty już dawno były całkowicie przemoczone, a spodnie uwalone błotem. Z moich policzków wciąż spływały kolejne już łzy. Dłonie drżały jakbym wcześniej wypił trzy kubki kawy pod rząd.
Zimne krople deszczu spływały po mojej twarzy. Cienkie strugi odznaczały się na mojej opalonej skórze. Deszczowa woda spływała po mojej twarzy, szyi, klatce piersiowej. Każde kolejne uderzenie stopy o chodnik powodowało rozpryśnięcie się wody na wszystkie strony. Moje spodnie całkowicie już przemoknięte. Z resztą tak samo jak kurtka, bluza i koszulka pod nią. Czułem się jak kot uciekający przed deszczem. Z mokrą sierścią, płacząc głośno.
Zimny wiatr uderzał w moją twarz, kiedy wymijałem kolejnych to ludzi. Każdy krył swoją własną historię. Para z dzieckiem. Starszy pan z psem na spacerze. Grupa pijanych nastolatków. Matka trójki dzieci wracająca z pracy. Każdy krył swoją własną ścieżkę historyczną. Każdy połączony ze sobą. Żyliśmy jak w sieci. Każdy połączony ze sobą milionami nici. Każda nić miała jednak inne stosunki. Ja teraz czułem się jakbym zerwał wszystkie nici i pozostał sam. Całkowicie sam. Bez historii, bez przyjaciół, bez miłości, bez rodziny.
Byłem samotnym obiektem w moim otoczeniu. Byłem całkowicie sam. Sam w przestrzeni.
Najbardziej bolała jednak utrata Carlosa. Bolał mnie fakt, że nie ważne jak bardzo starałbym się być dla niego idealny, on wciąż tego nie doceniał. Nie rozumiał moich wyznań miłości. Może były to matematyczne wyznania miłości, ale... ale mógłby chociaż spróbować je zrozumieć. Brak było u niego chęci. Ta relacja była wyłącznie jednostronna. Była dla mnie bolesna. Bardzo bolesna.
Każde spojrzenie Carlosa było niczym igła wbijana w moje ciało. Każde muśnięcie skóry - uderzeniem prosto w brzuch. Pocałunek - duszeniem. Malinka - oparzeniem.
Najbardziej jednak bolały jego słowa.
Paliły moją skórę. Każdego dnia były jak pożar muskający jej powierzchnię. Z jednej strony przypływ adrenaliny. Z drugiej, bólu. Cholernego bólu, który nie ustępował. Był okropny. Wywoływał płacz. Wywoływał ból w klatce piersiowej. Wywoływał wymioty.
Był niczym lek.
W odpowiednich ilościach pomagał, uzdrawiał. W za dużych ilościach niszczył, ranił, zabijał. Taki był właśnie Carlos. Najgorsze jest jednak, że wciąż nie potrafiłem przestać o nim myśleć. Nie potrafiłem przestać o nim myśleć mimo, że bawił się mną. Nie potrafiłem o nim zapomnieć mimo że nazwał mnie męską dziwką. Nie potrafiłem o nim zapomnieć mimo że ranił mnie każdego dnia. Niszczył powoli. Kawałek po kawałku. Zaczynał od głowy, kończył na sercu.
Byłem jak lekoman.
W tym wypadku to Carlos był moim lekiem.
Zadzwoniłem do drzwi domu Oscara. Ten już chwilę później otulił swoje dłonie dookoła mojego ciała. Jego dłonie przesyłały ciepło na moje ciało. Nasze ciała złączone ze sobą. Stopione niczym dwie świeczki. Moje włosy muskające jego policzek. Moje dłonie dookoła jego szyi. Moja twarz ukryta w jego ramieniu.
Nawet nie wiem kiedy leżałem u niego w łóżku, wtulony w jego ciało, w jego ubraniach. Jego dłonie sunęły w dół i w górę mojego ciała. Przesuwały się wzdłuż mojego kręgosłupa. Opuszki palców drażniąc moją skórę. Cicho mruknąłem, kiedy dłoń Oscara zaplątała się w moich brązowych lokach. Wcześniej Oscar pomógł mi je wysuszyć. Były ona może w tym momencie jednym wielkim puchem, ale nie obchodziło mnie to.
Jedyna rzecz, która mnie obchodziła to jego dotyk na moim ciele. Był uspakajający. Delikatny, miękki. Do tego zapach jego perfum pozostawiony na bluzie, którą mi pożyczył. Ciemno zielona bluza kontrastowała z tą pomarańczową Oscara. Leżąc na nim plackiem średnio na to zwracałem uwagę. Mimo wszystko wystarczającą ilość bodźców dostarczała mi dłoń Oscara muskająca moją skórę poprzez materiał ubrań.
CZYTASZ
School of Trauma || F1 Drivers
Teen FictionA co gdyby wrzucić wszystkich kierowców do tej samej szkoły? Jeszcze gdyby na dodatek była ona polska?