Rozdział 28

4.1K 166 319
                                    

HOPE


Chyba już po raz dziesiąty przejeżdżam po wargach bezbarwnym błyszczykiem, bezskutecznie próbując opanować trzęsące się dłonie.

Dlaczego tak drżą, do cholery?

To tylko głupie jedzenie, tyle że zamiast w domu, to w jakimś innym miejscu.

Nie mam pojęcia, dlaczego tak reaguję i dlaczego od rana chodzę zestresowana, jakby to naprawdę miała być randka.

Może dlatego, że jedzenie we dwójkę na mieście kojarzy mi się z czymś niezwykle oficjalnym. Oczami wyobraźni widzę, jak siedzimy w przytulnej, kameralnej restauracji, naprzeciwko siebie. Na stoliku płoną świece, a Chuck całuje moją dłoń, wpatrując się w moje oczy.

Kurwa.

Przecieram twarz dłońmi tak mocno, że prawie psuję sobie makijaż.

Chyba na nowo powinnam zacząć brać jakieś leki, bo kompletnie mi odbija...

Wtem słyszę dźwięk dzwonka na dole i spinam się do granic możliwości.

– Uspokój się, psycholko – mamroczę do siebie, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie. – To tylko Chuck. Twój wkurzający sąsiad.

Nie chcąc, by czekał na mnie dłużej, rzucam sobie ostatnie spojrzenie. Nie mam pojęcia, gdzie jedziemy, więc starałam się ubrać tak, by wpasować się w praktycznie każde miejsce. No chyba, że ma zamiar wspinać się po górach, lub latać na paralotni. Wtedy moja krótka spódniczka nie będzie odpowiednim wyborem.

Natychmiast się krzywię, bo naprawdę nie mam pojęcia czym się tak przejmuję.

Znam Chucka od dziesięciu lat.

Mogłabym się denerwować, gdyby nagle powiedział: „Hej, jutro wpadam do ciebie na seks. Osiemnasta?", ale on zapytał, czy zwyczajnie zjemy razem kolację...

Znowu słyszę dzwonek.

– Chryste – mruczę, nie dowierzając swojemu zachowaniu.

Zbiegam po schodach i czym prędzej otwieram drzwi.

– Wybacz, ubierałam się – kłamię, robiąc skruszoną minę.

Chuck znowu lustruje mnie spojrzeniem, jak wczoraj. Z góry na dół, powoli i uważnie. W końcu zatrzymuje swój przeszywający wzrok na moich oczach, a ja ponownie czuję się, jakbym była naga.

– Już myślałem, że cię nie ma – mówi, jakby z ulgą.

– Żartujesz? Jedzenie za darmo? Tego nigdy nie odmawiam – śmieję się, przekładając klucz na drugą stronę drzwi i przesuwam się do wyjścia, sprawiając tym samym, że Chuck jest zdecydowanie za blisko. – Bo mam nadzieję, że ty stawiasz? – pytam z udawaną niepewnością.

Swoimi głupimi „żartami" staram się rozładować swój własny stres, ale kompletnie mi to nie wychodzi.

Dopiero gdy zamknę drzwi i się odwrócę, dostrzegam, że Chuck trzyma w ręce bukiet polnych kwiatów.

Zamieram.

– Mówiłaś, że ci się podobają – odpowiada praktycznie beznamiętnym tonem i wyciąga rękę w moją stronę.

Zaskakuje mnie tak bardzo, że nie wiem, co powiedzieć.

Charles Collins z własnej woli poszedł na łąkę, żeby nazbierać dla mnie kwiatów?

Niemożliwe. Na pewno kupił je u pani Williams.

– Będziemy robić heroinę? – pytam, bo to jedyne, co przychodzi mi do głowy, i gładzę delikatnie kwiaty maku, które też znalazły się w bukiecie.

Mój sąsiad - dupek [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz