Rozdział 27

4.2K 154 320
                                    

HOPE


Starannie przeciągam rzęsy tuszem – tak na wszelki wypadek.

W którymś momencie znowu zaczęłam o siebie dbać, czując potrzebę, by wyglądać po prostu dobrze. Jak kiedyś.

Przyglądam się swoim długim, ciemnym włosom, które na nowo zaczęłam traktować specjalną odżywką, dzięki czemu ładnie się błyszczą.

Przenoszę wzrok na odbicie lustra, w którym widzę łóżko z wielką górą ciuchów.

Nastał ten moment, w którym postanowiłam przejrzeć swoją garderobę w poszukiwaniu wiosennych i letnich rzeczy. Dzisiaj sprawiło mi to ogromną radość, bo wreszcie zauważyłam, że moje blizny znacznie zbladły, a to oznacza, że już niedługo będą praktycznie niewidoczne.

Zatem pierwszy raz od prawie roku pozwoliłam sobie na ubranie dżinsowych szortów i białej, krótkiej bluzki bez ramiączek, zwłaszcza że na zewnątrz nagle zrobiło się niezwykle ciepło.

Uśmiecham się sama do siebie, nieco się przy tym zaskakując. Już dawno nie widziałam własnego uśmiechu. Zapomniałam, jak z nim wyglądam, a teraz patrzę na pogodną dziewczynę, którą ledwo rozpoznaję. Zupełnie jakbym przyzwyczaiła się już do swojej wiecznie przygnębionej wersji i zapomniała o tej prawdziwej.

Nagle słyszę dźwięk dzwonka przy drzwiach wejściowych i wiem, że to on, mimo że zazwyczaj po prostu puka. Być może byłam aż tak pochłonięta wpatrywaniem się we własne odbicie, że nie słyszałam pukania.

Moje serce mimowolnie lekko przyspiesza, gdy schodzę po schodach.

Wiedziałam, że dziś przyjdzie, by wyciągnąć mnie na naukę jazdy.

Niepewnie uchylam drzwi, nie do końca wiedząc, jak przygotować się na to, co za niedługo się wydarzy.

– Miałam nadzieję, że może zapomnisz – mówię bez wstępów i uśmiecham się nieśmiało, otwierając szerzej drzwi.

– O tobie? Nigdy – mówi głębokim tonem i lustruje mnie uważnie z góry na dół, czym sprawia, że momentalnie czuję się, jakbym nie miała na sobie ubrań.

– Napijesz się czegoś? – pytam, próbując przerwać chwilę tego dziwnego napięcia, które właśnie mnie ogarnęło, i przechodzę do kuchni.

– Nie przeciągaj tego, Parker. To i tak cię nie ominie – mówi rozbawiony, nadal nie ruszając się spod drzwi.

Uśmiecham się pod nosem, mimo że w środku cała się trzęsę.

Z naburmuszoną, niczym mała dziewczynka, miną człapię z powrotem do korytarza, czym totalnie rozbawiam Chucka.

– Chodź, Marudo – kręci lekko głową, i schodzi ze schodków, z tą swoją dziwną manierą elegancji.

Biorę ostatni głęboki oddech, chwytam kluczyki od swojego samochodu i zamykam za sobą drzwi wejściowe, modląc się, bym znowu nie wylądowała w szpitalu po tej katordze, która zaraz nastąpi.


***


Dosłownie kilka minut później Chuck parkuje mój samochód w miejscu, w którym ostatnio często biegam.

Jest to długa, polna ścieżka między sadami sąsiadów a gęstym lasem, do którego w tym momencie mamy może pół kilometra.

Rozglądam się na boki, jakbym była tutaj pierwszy raz w życiu.
Po dwóch moich stronach nie ma niczego, oprócz rozległych pól pokrytych roślinami, które właśnie zaczęły kwitnąć.

Mój sąsiad - dupek [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz