R. XVI. Jest Zwykłym Kłamcą

333 17 0
                                    

Siedziałam tak przed drzwiami tak długo, że w końcu sama nie wiem nawet kiedy zasnęłam. Gdy otworzyłam oczy, właśnie zaczęło zachodzić słońce malując niebo czerwono-pomarańczowymi barwami. Kiedy zaczęłam powoli wstawać poczułam jak każda część mojego ciała zaczyna mnie boleć. Spanie na betonie przed drzwiami to był zdecydowanie zły pomysł. W końcu podniosłam się na równe nogi i zastanawiałam się co mam ze sobą zrobić. Wyjęłam telefon z kieszeni, a na ekranie zobaczyłam wiadomość od Josha.

Josh: Wyjazd się przeciągnął, będziemy jutro rano.

Po prostu świetnie. — pomyślałam.

Po chwili stanie bezczynnie pod drzwiami własnego domu stwierdziłam, że samotny spacer dobrze mi zrobi. Zaczęłam powoli iść w kierunku bardziej opuszczonej części miasta, nie miałam ochotę na jakąkolwiek konfrontację z ludźmi.

Przyglądałam się uważnie dosłownie każdej najmniejszej rzeczy dookoła. Kilka razy swój wzrok utkwiłam w spadającym z drzewa liściu, który niesiony przez chłodny wiatr lądował gdzieś na chodniku. Albo na parze ptaków ćwierkających gdzieś razem na gałęzi. Po prostu zaczęłam dostrzegać rzeczy, na które nigdy wcześniej nie zwracałam uwagi. Potrzebowałam takiego odpoczynku od życia w ciągłym biegu i stresie, potrzebowałam chwili na zwolnienie.

Po jakieś pół godzinie dotarłam do tej jednej części miasta, która była naprawdę obskurna, zanim tam dotarłam słońce zdarzyło już całkowicie zajść. Dość rzadko tamtędy chodziłam, a już zwłaszcza w nocy. To miejsce było wypełnione menelami, którzy zabiliby za butelkę wódki, zaułki między walącymi się blokami były miejscem spotkań dilerów i innych podejrzanych ludzi. Między innymi dlatego to miejsce cieszyło się aż tak złą sławą.

Powoli przechodziłam obok kolejnych alejek, w których panowała głucha ciemność, a samo osiedle było oświetlone przez kilka dających słabe światło latarni. Klimat tego miejsca sprawiał, że czułam dziwny niepokój mimo, że nikogo nie było wokół.

Nagle usłyszałam krótki, ale głośny krzyk jakiegoś mężczyzny, dobiegał z miejsca niedaleko mnie. Zatrzymałam się gwałtownie, poczułam jak moje serce podchodzi mi do gardła. Zaczęłam rozglądać się dookoła, a po chwili usłyszałam kolejny przytłumiony krzyk. Powolnym krokiem ruszyłam dalej, tym razem dokładnie przyglądałam się wąskim alejką. W końcu w jednej z nich w ciemnościach dostrzegłam zarysy sylwetkę dwóch mężczyzn, był kilka metrów ode mnie. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam iść w jej głąb. Z każdym kolejnym krokiem coraz lepiej ich widziałam pomimo ciemności panującej wokół.

Jeden z mężczyzn przyciskał drugiego do ściany i zakrywał jego usta dłonią. Widziałam, że trzyma przy jego twarzy coś ostrego, chyba nóż. Starałam się być tak cicho jak tylko mogę, ale miałam wrażenie, że moje kołatające serce jest w stanie usłyszeć każdy na osiedlu. Mężczyzna, który trzymał nóż miał na głowie czarny kaptur, miałam wrażenie, że kojarzę jego budowę i ubrania, ale dopiero, gdy zobaczyłam na odsłoniętym kawałku jego ręki tatuaż lilii byłam w stu procentach pewna kim on był. David.

Czułam jak moje serce na chwilę się zatrzymuję, a w uszach słyszałam już tylko nieznośny pisk.

— Pomocy! — krzyknął mężczyzna, ale jego usta znów zostały zasłonięte.

— Zamknij się. — warknął chłopak. — Trzeba było donieść pieniądze na czas, teraz musisz zmierzyć się z konsekwencjami.

Zatrzymałam się dopiero, gdy byłam jakieś trzy metry od mężczyzn, wpatrywałam się z rozchylonymi ustami na nóż, który trzymał w ręku Morton. Ostrze stykało się z szyją obcego mi mężczyzny.

— David? — wydusiłam ledwo słyszalnym i łamliwym tonem.

Chłopak gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę, gdy tylko mnie zobaczył otworzył szeroko oczy. Przez szok opuścił ręce wzdłuż ciała, trzymany przez niego mężczyzna od razu z tego skorzystał i zaczął uciekać, nie widziałam, że człowiek potrafi tak szybko biec.

Zapisani w Gwiazdach Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz