Rozdział 21

22 4 2
                                    


Popędziliśmy w stronę białego budynku, który wyrastał na tle skalistych gór. Ratusz wyglądał niepozornie: otoczony był małymi domami, fontanną i kilkoma równo przyciętymi, okrągłymi krzewami. Gdyby nie skromna wieżyczka, na której zawieszono dzwon, urząd przypominałby zwykły dom.

Na zewnątrz już zgromadzili się ludzie. Ubrani w białe stroje, zbijali się w grupki i szeptali między sobą. Tłum powoli kierował się w stronę wejścia, a kiedy podeszliśmy bliżej, część mieszkańców skinęła głowami na powitanie.

– Kto zwołał zebranie? – zapytał ktoś tubalnym głosem, który przebił się przez zgiełk.

– Nie ja – odparł Roan. – Ale domyślam się, kto za to odpowiada.

Chłopak ruszył do ratusza, którego dzwon wciąż dzwonił i wzywał do przybycia. Podążyliśmy za nim, odprowadzani wzrokiem przez antaryjczyków. Weszliśmy przez podwójne, drewniane drzwi, popychani przez falę ludzi.

Wewnątrz biały, wąski korytarz prowadził w różne strony. Na wprost wejścia znajdowały się proste schody, a za nimi hol ciągnął się dalej do kolejnych pomieszczeń. Wszyscy skierowali się w lewo, więc zrobiliśmy to samo. Tam przywitała nas sala wypełniona krzesłami i mała scena, na której czekały dwa, samotne mikrofony.

– Roan, kto uruchomił alarm?

– Czy dziś głosowanie w sprawie podwyższenia podatku?

– Rada miała być za tydzień!

Mieszkańcy przekrzykiwali się coraz głośniej. Roan chodził pomiędzy krzesłami i próbował każdemu po kolei wytłumaczyć, że nie wie, kto ich ściągnął do ratusza. Zaria pociągnęła mnie za rękaw koszuli, wyciągając mnie tym samym ze środka tłumu. Przyparłam do ściany, przy której stanęli moi przyjaciele.

– Co my tu robimy?! – krzyknęła, próbując przebić się przez toczące się żywo dyskusje.

– Coś musiało się stać! – odparł Kain. – To chyba alarm!

– Witajcie – odezwał się słaby głos, który najpierw zapowiedział pisk włączonego mikrofonu. – To ja was tutaj zebrałam.

Wszyscy podnieśliśmy głowy, by zobaczyć na scenie matkę Roana, przygarbioną i obejmującą urządzenie dwoma rękami.

– Za granicami naszego kraju rządzi zło. Mamy szansę pomóc naszym przyjaciołom z Sarivy, by ocalić ten kraj przed okrutnym władcą! – mówiła dalej, obserwując reakcje tłumu.

– O czym ona mówi? – usłyszeliśmy szepty.

– Jakim przyjaciołom?!

– Czy wybuchnie wojna?

Powiodłam wzrokiem po twarzach zebranych, by odnaleźć Roana. W końcu odnalazłam go na końcu sali, gdzie próbował przedostać się do przodu z nietęgą miną.

– Musicie mnie posłuchać! Jest tutaj książę Kain i jego przyjaciele, sha'ri. Uciekli z kraju, ponieważ władzę przejął uzurpator. Musimy im pomóc!

Roan był już coraz bliżej sceny.

– Sha'ri?

– Kim jest uzurpator?

– Dlaczego mielibyśmy im pomagać? – Szepty przerodziły się w krzyki. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc.

Musieliśmy coś zrobić, żeby opanować sytuację. To była nasza szansa, żeby przekonać hes'ti do sojuszu. Z armią tkaczy światła mieliśmy realną szansę odbić Ven Lar w jeden dzień. Kain musiał przemówić do tych ludzi, przekonać ich do siebie.

Cesarstwo BlaskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz