Rozdział 11

284 33 1
                                    

LILY

Ktoś by powiedział, że zachowuje się dziecinnie. Obraziłam się i odcięłam od faceta, z którym zdradzałam męża, ponieważ on postanowił spotkać się z inną.

Powinnam od razu zrozumieć na czym to wszystko polegało. On pewnie nie chce oficjalnie się deklarować, więc byłam dobrym wyborem, z mężem u boku nie mogę nic powiedzieć...

Westchnęłam i rozejrzałam się za mężem. Czas zapomnieć o Gabrielu, nie ważne, że to boli...

Eliot zabrał mnie na targi naukowe w mieście, to był dobry pomysł na wyrwanie się ze szkoły. Niestety zgubiłam gdzieś męża...

Ponownie westchnęłam i stanęłam do kolejki do budki z hot-dogami. Za bardzo nie interesowały mnie namioty które wystawiły firmy medyczne i nie tylko. Nawet zbytnio nie chciałam tu być, ponieważ organizatorem całej tej imprezy była firma Hendersonów, ale co się nie robi byle by wyrwać się z dala od tego kogo chce się omijać.

-Nie wiedziałem, że takie rzeczy cię interesują. – Usłyszałam za sobą głos mężczyzny i odwróciłam się na pięcie.

-Henry? Co tu robisz? – Trochę zdziwiłam się jego widokiem.

-Gabriel załatwił mi bilet. Firma Henderson ma wypuścić nowy lek na HIV, jestem ciekaw czy będą coś o tym mówić. A dodatkowo są pogłoski, że niedługo skończą się pracę nad nowym lekiem onkologicznym. – Wyjaśnił. - A ty co tu robisz?

-Mąż miał dodatkowy bilet, to mnie tu zaciągnął.

-I gdzie on jest?

-Zgubiłam go. – Przyznałam. – Nie mogę go znaleźć, więc prawdopodobnie jest w namiocie firmy Hendersonów, ale nie mam zamiaru tego sprawdzać.

-Hmm... - Zaczął mi się intensywnie przyglądać. - Znasz działalność tej firmy?

-Niestety...

-Są największym producentem leków w naszym kraju, a do tego mają w swoim dorobku kilka przełomowych odkryć w medycynie. – Powiedział jakby nie wierzył, że wiem czym ta firma się zajmuję.

-Ale za jaką cenę?

-Mówisz o eksperymentach na zwierzętach? Przecież tego nie robią.

-Nie...

-Może masz na myśli tą głośną sprawę sprzed kilku lat? – Zmrużył powieki. – Dwóch naukowców, którzy zginęli podczas wybuchu i pożaru laboratorium. Swego czasu było o tym głośno. Wierzę, że córka tych naukowców próbowała firmie udowodnić, że przez ich zaniedbania doszło do tej tragedii. Jednak sąd uznał, że była to wina tych pracowników.

-Jak można było z nimi wygrać, jak reprezentowali ich najlepsi adwokaci w kraju? – Wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

-Wiesz coś na ten temat?

-Ci naukowcy... To byli moi rodzice...

-Twoje panieńskie to Greenwood? – Przytaknęłam tylko. Oczywiście, że znał to nazwisko... - Była to głośna sprawa, wasze nazwisko było we wszystkich gazetach.

-Niestety nie mogłam im udowodnić, że moi rodzice zginęli przez nich. Sąd mi nie uwierzył, a ich adwokat postanowił pójść o krok dalej i udowodnić, że mój ojciec miał depresję i wywołał ten pożar sam. Ponoć leczył się u specjalisty i mieli na to papiery, lecz ja nic o tym nie wiedziałam! Przecież mama by mi powiedziała! Nie wierzę, że ojciec zabił siebie i mamę! – Westchnęłam. – Niestety sąd mi nie uwierzył. Przez to, że nie zaliczało to się do wypadku tylko do samobójstwa, nie dostałam pieniędzy z ubezpieczenia, a do tego zostałam obciążona kwotami procesu. Jeszcze usłyszałam, że mam się cieszyć, że nie chcą odszkodowania...

Pierwsza miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz