Rozdział 1

70 11 0
                                    

Westchnęłam i czytałam kolejne zadania. Odczuwałam porażkę uczniów jak swoją własną. Chociaż większości z nich nie interesowała nauka. Nie ważne czego ona dotyczyła. Jedyne, o czym myśleli, to dołączenie do łowców, którzy od kilku lat przyjmują jedynie najlepszych.

Po ataku, w którym zginęło mnóstwo, jak twierdziły wówczas media – niewinnych osób, odmieńcy stali się jeszcze bardziej znienawidzoną grupą. Już nikt się nie waha. Wyrok za coś tak “odrażającego” jest tylko jeden. Śmierć.

Potarłam twarz, gdy już kolejna praca nie miała najmniejszego sensu. Żadne równanie się nie zgadzało. Wręcz przeciwnie były to zbitki liter, które nic nie znaczyły. Przecież nazwy pierwiastków mieli w szkole podstawowej, a przynajmniej powinni mieć.

Byłam już blisko sprawdzenia ostatniej pracy, gdy zadzwonił dzwonek. Zdążyłam w samą porę na przerwę. Była moja kolej na dyżur. Co przerwę kilku nauczycieli ma wyznaczony korytarz oraz piętro. Oficjalnie miało to zapewnić bezpieczeństwo uczniom, nieoficjalnie poszukiwano wśród nich tych, którzy nie mieli prawo na kształcenie się.

Dyrekcja nawet nie zdawała sobie sprawy, ile takich uczniów było. Pomagałam im ukrywać swoje prawdziwe ja. Już lata temu nauczyłam się, jak sprawić, żeby nikt nawet nie nabrał podejrzeń. Soczewki pozwalały ukryć zmieniającą się barwę moich oczu, farba do włosów ich prawdziwy kolor. Lek, który sama stworzyłam, ukrywa mój zapach i sprawia, że nawet podczas badania dna, niemożliwe jest wykrycie. Trzeba jednak przed badaniem wiąz podwójną dawkę. Oczywiście ma skutki uboczne, ale czego nie robi się, by przetrwać.

Wstałam gwałtownie, gdy usłyszałam hałas dochodzący z korytarza. Stanęłam w pół kroku, gdy zobaczyłam scenę, która właśnie rozgrywała się na moich oczach.

Twarz chłopak była pokryta czarno-pomarańczowymi pręgami. Jego dłonie były pazurami, które z łatwością mogłyby rozszarpać kogoś na strzępy. Zresztą jego postawa ciała świadczyła o tym, że bardzo chcę to zrobić. O Ami coś ty zrobił.

Uczniowie biegali w popłochu. Byle jak najdalej od bójki. Chociaż drugi z chłopców nie miał najmniejszych szans. Ten trzymał się za ramię, z którego wyraźnie sączyła się krew. Nie mogłam stać bezczynnie. Dlatego, kiedy tygrysi chłopak miał już zaatakować, stanęłam przed nim. Zasłoniłam drugiego własnym ciałem. Ami nie zdążył się zatrzymać, gdy jego pazury się we mnie wbiły. Spojrzał na mnie z przerażeniem.

– Przepraszam. – odparł z płaczem. – Jaaa…

– Wiem. – przytuliłam go i próbowałam uspokoić. Ukradkiem się rozejrzałam. Nikogo już nie było. Na korytarzu byliśmy sami. – Musisz uciekać. Nigdy tu nie wracaj i pamiętaj, co wam w takiej sytuacji radziłam.

– Nie chciałem.

Wydawało mi się, że do chłopaka dopiero docierało, co się wydarzyło. Nie miałam czasu, aby pomóc mu się uspokoić. W każdej chwili mógłby ktoś się zjawić, a wtedy nie będą mieli dla niego litości. Byli dla mnie naprawdę ważni. Każdego z nich traktowałam, jak członka rodziny, którą straciłam lata temu.

– Uciekaj. Już.

Popchnęłam go, a ten wreszcie zaczął uciekać. Patrzyłam na jego plecy, gdy przemierzał korytarz w zatrważającym tempie. Naprawdę chciałbym, żeby każdy mógł odkrywać siebie. Poczuć jak to być sobą i móc się tym cieszyć. Niestety te czasy minęły bezpowrotnie.

Położyłam dłoń na klatce piersiowej, gdy z niej zaczęło się sączyć coraz więcej krwi. Nie myśląc więcej, cofnęłam się do gabinetu. Ukucnęłam przy biurku i otworzyłam szafkę, która miała podwójne dno. Natychmiast zażyłam dwie tabletki. Odłożyłam pudełko na miejsce i zaczęłam czuć się coraz słabiej. Przed oczami pojawiły mi się czarne plamy, a już po chwili wycieńczona, znaczną utratą krwi, zemdlałam.

My "Happy" Ending (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz