Rozdział 24

39 9 0
                                    

Od kilku dni czułam się coraz gorzej. Codziennie rano i wieczorem, czasem nawet w środku dnia lądowałam na zimnej posadzce w łazience. Byłam wyczerpana. Gardło mnie paliło, przez co ledwo mogłam przełknąć wodę, nie wspominając już o czymkolwiek do jedzenia.

– Na pewno dobrze się czujesz?

– Tak.

Udawałam po raz kolejny przed Celi, kotołaczką która jako jedyna się do mnie odzywała. Reszta mnie ignorowała. Być może uznali, że tak będzie dla nich bezpieczniej. W końcu musiało dla nich być niezrozumiałe, czemu śpię w sypialni, jakby nie patrzeć pana.

Bawiłam się wisiorkiem, siedząc na ławce w ogrodzie. Często tu przychodziłam, gdy wracały mi siły. Zresztą Celi rzadko wychodziła na zewnątrz. Miała mnóstwo pracy w środku. W końcu nie miała pojęcia, kiedy Carlos wróci, a wszystko musiało być gotowe. To był przynajmniej jeden z powodów. Drugim było zajęcie czymś myśli. Z początku wszyscy chodzili spięci, pamiętając, czym ostatni większy bunt wilkołaków się skończył. Większym bólem i ilością wylanej krwi movu. Teraz było inaczej.

Kiedy minął pierwszy tydzień, a walka nie ustawała, zamiast tego przybierała na silę, zaczęli żywić nadzieję. Na wolność. Możliwość ponownego uzyskanie własnej autonomii, było po tylu latach tak bardzo abstrakcyjne, że chyba się również tego obawiali. W końcu, jeśli ktoś przez większość życia był w klatce czy może pamiętać, jak było bez niej? Klatką dla nich nie było to miejsce, które przecież mogą opuścić. Nikt nas nie pilnował. Zresztą na ucieczkę zdecydowały się trzy osoby. Bardziej chodziło o mentalność. W końcu nawet bez chipa byłoby to niezwykle trudne. Prędzej czy później jakiś łowca ich namierzy. Teraz mają za dużo na głowie, ale później już nie.

Zostali ci, którzy nigdy nie chcieli walczyć. Wiedzieli, że walka skończyłaby się dla nich śmiercią. Zresztą tutaj mieli dostęp do wygód i jedzenia. Przynajmniej raz w tygodniu przyjeżdżała ciężarówka z zapasem żywności.

Spojrzałam na bawiące się dzieci. Carlos jedną rzecz zrobił dobrze. Pozwolił im na dzieciństwo. W porównaniu do mnie i mojego rodzeństwa dano im na to szanse. Być może nawet samemu Sallasowi nie było to dane. Nigdy go nawet o to nie zapytałam. Naprawdę często o nim myślę i chcąc nie chcąc tęsknię. Patrząc na to, że już w wieku nastoletnim był łowcą i należący do kategorii czarnej, nie mógł mieć czasu na zabawę. Pewnie przez większość czasu był przygotowany przez rodzinę, do pełnienia obecnej funkcji.

Tak bardzo starałam się w nim zobaczyć jedynie potwora, że na dobrą sprawę niewiele o nim wiedziałam. Nie jestem pewna czy będę miała okazję to zmienić.

– Uwaga!

W ostatniej chwili ktoś złapał piłkę, która leciała w moim kierunku. Tak bardzo się zamyśliłam, że nawet nie zdążyłam pomyśleć, aby się uchylić. Mężczyzna z wielkim porożem odrzucił dzieciom piłkę, zwracając im przy tym uwagę, żeby byli ostrożniejsi. Ku mojemu zaskoczeniu nie odszedł. Zamiast tego usiadł obok mnie na ławce.

– Znałem twoją ciotkę. Byłem ich sąsiadem. Pewnie mnie nie pamiętasz.

– Niezbyt.

W ogóle go nie kojarzyłam, ale czy można mnie winić. Byłam u niej raptem kilka razy. Często, jak dziadkowie jeszcze żyli, spotykaliśmy się całą rodziną u nich. Ci mieli to szczęście w nieszczęściu, że odeszli rok przed tym, co się stało. Przynajmniej tak mi się wydawało. Tamte czasy są na tyle odległe, że równie dobrze mogłyby być snem.

– Byłem nastolatkiem, gdy… eh.

– W takim razie pamiętasz znacznie więcej niż ja.

Oboje patrzyliśmy przed siebie. Objęłam się ogonem, jakimś dziwnym sposobem czułam się wtedy bezpieczniej.

My "Happy" Ending (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz