Rozdział 2

59 10 0
                                    

Byłam zmęczona, ale musiałam pójść do drugiej pracy. Wieczorami przez kilka godzin badałam probówki w laboratorium. Zresztą ta praca pozwoliła mi zwiększyć produkcję środków maskujących.

Była już noc, gdy weszłam do środka. Chciałam, jak najszybciej wykonać moje obowiązki i wrócić do domu. Wszystko inne nie miało znaczenia. Zwłaszcza że przed ósmą musiałam być w szkole. Wyciągnęłam kartę, którą zeskanował. Każde wejścia i wyjścia są rejestrowane. Podeszłam do ochroniarza, który patrzył na mnie z wyraźnym współczuciem.

– Słyszałem, co się stało. Nie rozumiem, jak można nie zauważyć, że po placówce grasuje potwór. Na szczęście już go dopadli.

– Słucham?

Liczyłam, że się przesłyszałam. Przecież to niemożliwe. Nikt mi o tym nie powiedział. Z drugiej strony z nikim o tym nie rozmawiałam. Nie miałam czasu. Kiedy wstałam, poszłam po wypis, wykupiłam leki przeciwbólowe i poszłam prosto do laboratorium.

– Nie słyszała pani. Zastrzelili go, gdy wybiegł ze szkoły. Chociaż o tyle dobrego, że o jedną bestię mniej.

Z oczywistych przyczyn miałam zupełnie odmienne zdanie. Zresztą naprawdę myślałam, że mu się udało. Niestety czasem brakuję nam szczęścia. Mimo to odczułam ulgę, że nie złapano nikogo więcej. Nawet jeśli jest to jedynie kwestią czasu. Czasu, który jest czymś najcenniejszym. Niektórzy walczą o to, by przeżyć kolejne lata, nam zależy na tygodniach, dniach.

Być może to naiwne, ale wielu się łudzi, że rygor się zmniejszy. Wizja niewolnictwa nie okazuję się najgorsza, w obliczu śmierci.

Wyminęłam go i weszłam do środka. Podeszłam do mojego stanowiska. Wyciągnęłam gumkę do włosów i zrobiłam sobie koka. Minusem moich genów było, to w jak zastraszającym tempie rosną mi włosy. Przynajmniej trzy w tygodniu muszę je o połowę skracać. Gdybym mogła, to skróciłabym je za ucho. Byłam jednak za bardzo pewna, że po kilku dniach wyglądałyby tak samo. O tyle dobrze, że kolor utrzymuję się na dłużej. Raz poprawnie dobrany kolor bardzo mi pomógł. Dwa razy w miesiącu to nie co tydzień. Leki maskujące zwierzęcą naturę i to potrafią zahamować.

Spojrzałam na listę tego, co miałam sprawdzić. Nie było tego jakoś dużo. Byłam pewna, że w godzinę powinnam się wyrobić. Zmieniłam zdanie, gdy zaczęłam natarczywie ziewać. Coś, co powinno pójść mi szybko, zajęło mi cztery razy dłużej. Wyszłam z budynku w akompaniamencie chrapania ochroniarza. Mając w kieszeni kilka woreczków z lekami. Szłam, tą samą trasą co zawsze. Zostawiłam je w jednym ze śmietników. Uprzednio rozglądając się czy nikt mnie nie obserwuje.

W końcu, jaką miałam pewność, że Katis mnie nie śledzą. Na szczęście groźby mężczyzny, okazały się bez pokrycia. Przynajmniej na razie. Nie należą oni do grupy przewidywalnych osób. Przynajmniej tak twierdziła pielęgniarka. Nie miałam powodu jej nie wierzyć. Zwłaszcza po tym, jak traktowała nie tylko mnie, ale również resztę pacjentów.

Pomimo że nie należało to do jej obowiązków, to często sprawdzała, jak się czujemy. Gdy zaś starsza kobieta bała się, ta z nią została na dłużej. Tyle ile zajęło jej zaśnięcie. Co nie było proste, bo ta już od przyjazdu jedyne co powtarzała to, że jej syn nie może się dowiedzieć i musi jak najszybciej wrócić do domu. Naprawdę nie rozumiem, jak można krzywdzić własną matkę. Wiele bym oddała, żeby przytulić moją.

Ledwo stałam na nogach, gdy weszłam do małego mieszkania. Te zostało mi przydzielone ze względu na moją pracę nauczyciela. Nie każdy zawód ma takie szczęście. Chociaż zapewne za jakiś czas ulegnie to zmianie. Nauka zaczęła grać drugorzędną rolę. Chyba że chodzi o stworzenie nowej broni do walki z movu.

My "Happy" Ending (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz