Część 14

4 1 10
                                    

Znalezienie dziedzica Jereda Caina, okazało się nieco trudniejsze niż Lyndon zakładał. A to dlatego, że owy dziedzic najwyraźniej przed nimi uciekał.

Ilekroć tylko klejnot zaczynał lekko świecić, tak momentalnie gasł. Raz po raz, naprzemian łapali i gubili trop. Lyndon jednak wiedział, że dziedzic Jereda nie może im uciekać w nieskończoność. Musi się w końcu gdzieś zatrzymać aby na przykład złapać oddech. Dlatego starał się być cierpliwy.

Koniec końców, zabawa w kotka i myszkę się zakończyła i znaleźli dziedzica Jereda. Okazał się nim być nastoletni szlachcic, który ukrywał się nie przed nimi a przed swoim ojcem.

Chłopak oczywiście był zaskoczony, że jest spokrewiony z jednym z Pierwszych Horadrimów, o których wiele czytał, ale przyjął swoje dziedzictwo. Więc, Lyndon mógł uznać że obyło się bez incydentu pokroju Deckarda, który w młodości najpierw nie przyjął swojego Horadryjskiego dziedzictwa, a zrobił to później. Po śmierci jego matki i oddał temu resztę swojej egzystencji.

Lyndon skrzywił się na wspomnienie o zmarłym staruszku. Deckard nie zasługiwał na śmierć. Przynajmniej nie taką za jaką odpowiadała Mahda. Brunet pokręcił głową by odegnać złe myśli.

- No dobrze, kolejna dwójka wytypowanych przez Zathama potencjalnych dziedziców znajduje się gdzieś w tej okolicy, więc będziemy musieli skorzystać z karawany. Bo o własnych siłach tam nie dotrzemy na czas - powiedział, pokazując zaznaczony teren na mapie.

- Lyndonie, mam takie wrażenie że strasznie gdzieś ci się spieszy - powiedział Ares.

- Zdaje ci się - odparł Lyndon.

- Nie, nie zdaje mi się. Spieszysz się by wykonać zadanie jak najszybciej. Chodzi o Nefalema, prawda? Chcesz uniknąć spotkania z nim - Ares odpowiedział.

Pozostali popatrzyli na młodego maga. Lyndon nie mógł powiedzieć, że Ares się myli. Bo chłopak miał rację. Czuł, że czempion coraz bardziej depcze mu po piętach i zaczyna doganiać.

- Lyndon, aż tak bardzo nie chcesz stanąć z czempionem twarzą w twarz? - Zoltun spytał.

- Owszem nie chcę go widzieć - Lyndon odpowiedział.

- Zatem znajdziemy karawanę, która nas najszybciej doprowadzi na miejsce, byś mógł uniknąć spotkania z Nefalemem - Zoltun odparł.

Lyndon posłał starszemu magowi dziękczynne spojrzenie i zaplanowali podróż. Znalezienie karawany okazało się bardzo proste i mogli wyruszyć jeszcze tego samego dnia, o zachodzie słońca. Na szczęście, Nefalem nie zdążył ich złapać gdy wyruszyli. Gdy nastała już noc, rozbili obóz. Lyndon siedział przy ognisku naprzeciw Zoltuna, przy którym spał Ares.

- Do teraz nie mogę w to uwierzyć - mag szepnął. - Mój synek, powrócił po tylu stuleciach - dodał.

- Będziesz potrzebował czasu by przywyknąć. Pytanie co powie Martin? - Lyndon odparł.

- Martin to inteligentny chłopak, zrozumie. Przyjmie młodszego brata z otwartymi ramionami - Zoltun odpowiedział.

- Zobaczymy - Lyndon mruknął.

Nie zaprzeczał, że Martin jest inteligentnym młodzieńcem o szlachetnym sercu. Gotowym nieść pomoc każdemu. Ale kwestia jego najbliższych, w tym przyszywanej rodziny to odrębny temat. Lyndon nie zdziwiłby się, gdyby białowłosy wojownik zrobił się zazdrosny o pierwszego przyszywanego syna maga. Ale, o tym się przekona po powrocie do szkoły.

- No i jesteśmy - oznajmił, stając na szczycie wzniesienia.

W dole wzniesienia, rozpościerał się widok zrównanej z ziemią wioski. Już z góry było widać, że za ten stan odpowiedzialni są bandyci. Ale Lyndona i resztę interesowali tylko dziedzice Caldesanna oraz Bezimiennego. Lyndon nawet chciał zapytać Zoltuna czemu jeden z Pierwszych Horadrimów został nazwany Bezimiennym. Jednak powstrzymał się na rzecz własnego, małego śledztwa.

Sprawdzi wszystkie dostępne horadryjskie teksty po powrocie i dowie się prawdy.

A na razie, udali się do wioski, by znaleźć dziedziców. I szukali ich dobre kilka dni, bo mieszkańcy utrudniali im poszukiwania na każdy możliwy sposób.

W tym czasie, dogonił ich Nefalem.

- Lyndon! - krzyknął czempion.

Lyndon zamarł. Po prostu, zamarł. Uciekał od tego spotkania jak tylko potrafił. Ale najwyraźniej musiał stawić czoła Nefalemowi.

- Lyndon, och na Światłość. W końcu cię złapałem - czempion wysapał.

- Czego chcesz? - Lyndon zapytał ostro.

Nefalem wziął jeszcze kilka oddechów, a potem się wyprostował.

- Chciałem cię przeprosić - oznajmił. - Tyrael zmył mi głowę w dniu, w którym Zoltun cię zabrał. Przepraszam Lyndon. Wybaczysz mi? - dodał i zapytał.

Lyndon przez chwilę nic nie mówił, a tylko stał plecami do Nefalema. Czy czempion mówił szczerze? Tak, jak najbardziej. Młody Horadrim czuł, że Nefalem mówi szczerze. Tyrael na sprzeczki między członkami drużyny jest jeszcze w stanie przymknąć oko, ale nie na podniesienie ręki. Fakt, to Lyndon pierwszy spoliczkował Nefalema a ten mu oddał. Lyndon w czasie tamtej kłótni bronił swojego honoru.

Ale czy jest w stanie przyjąć przeprosiny i wybaczyć? Otóż, odpowiedź brzmi nie. Nie jest w stanie.

- Nie - powiedział krótko.

I od razu ruszył przed siebie. Miał jeszcze jednego dziedzica do znalezienia a potem powróci w bezpieczne mury szkoły.
______
Notka

Jutro ostatnia część rozbudowania tej ścieżki.

Jak się podobała ta część?

Odmieniony Los / Diablo IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz