Część 21

3 1 5
                                    

W slumsach Królewskiego Portu panowała od zawsze zasada, że przetrwają tylko najsilniejsi. Dwóch małych chłopców zbyt dobrze znało tą zasadę. Owymi chłopcami byli Edlin i jego młodszy brat Lyndon. Obaj chodzili w zniszczonych ubraniach, głodni, brudni. Często zmuszeni podkradać jedzenie innym, albo trochę złota by mogli kupić chociaż suchą bułkę. Mieszkańcy miasta nie okazywali miłosierdzia sierotom.

Tak było i tym razem, gdy Lyndon został poważnie pobity za kradzież kilku jabłek ze stoiska z owocami. Nic nie dały słowa, że on i jego starszy brat nic nie jedli od dłuższego czasu. Sprzedawca nie miał litości i tak skatował małego chłopca, że złamał mu kilka żeber. Potem zabrał skradzione jabłka i odszedł, zostawiając małego chłopca na pastwę losu.

W takim stanie znalazł go jego starszy brat Edlin, który zaczął się martwić o swojego małego braciszka gdy nie wracał do ich "domu"; chłopcy zadomowili się w starej, zapomnianej szopie. Nie było to jakieś luksusowe lokum, ale nie mieli nic lepszego. Szopa przynajmniej zapewniała im dach nad głowami, ochronę przed wiatrem, deszczem. Chociaż zimą było im koszmarnie zimno. To był prawdziwy cud, że nie rozchorowali się na tyle poważnie by umrzeć.

- Lyndon! - chłopiec krzyknął i dopadł do brata.

Ostrożnie podniósł go. Widział jak jego brat cierpi, a nie mieli żadnych leków przeciwbólowych. Edlin domyślał się czemu jego brat został pobity.

- Och Lyn, znowu chciałeś coś ukraść, zgadza się? - zapytał.

- To było tylko kilka jabłek. Od dawna nic nie jedliśmy - Lyndon załkał w odpowiedzi.

Edlin pokręcił głową. Kochał swojego brata, ale nie mógł utrzymać go zdala od kradzieży. A wiedział, że to mu w końcu tak wejdzie w nawyk i będzie kradł nałogowo. A nie chciał takiego życia dla jego brata.

Po prostu, delikatnie wziął go na ręce i zabrał do domu. Może uda mu się skombinować jakieś opatrunki na rany jego małego braciszka, by nie wdało się żadne zakażenie.

Jednak gdy zapadła noc i bracia spali do ich domu weszła skrzydlata kobieta. Miała szczęście, że udało jej się uprosić jej zwierzchnika by zezwolił jej na zajęcie się chłopcami. Ona bardzo chciała odmienić ich los, nie zamierzała pozwolić by ich życia potoczyły się w tak złym kierunku a jednego z nich miało tragiczne zakończenie. Dlatego postanowiła ich zabrać w inne miejsce. Gdzieś, gdzie będą bezpieczni.

Kobieta wzięła obu na ręce i wyszła z ich domu, by rozłożyć skrzydła i wzbić się w niebo. Nikt się nie zorientował, że przez nieboskłon leci jakaś postać, trzymając kogoś w ramionach.

Kobieta wylądowała przed niedużą chatką, którą udało się jej zająć i odnowić. Od razu zajęła się pobitym chłopcem i go opatrzyła. Położyła braci w jednym pokoju, aby dobrze wypoczęli.

Spojrzała na górujący nad nią księżyc w pełni.

- Zobaczysz Lin, wszystko skończy się dobrze - powiedziała.

I miała świadomość, że Lin ją usłyszał. W końcu Archanioł Życia słyszy wszystkich.
______
Notka

Jak się podobała ta część?

Odmieniony Los / Diablo IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz