Rozdział 15

2.1K 254 65
                                    

Może Ames mnie nie znalazł, ale nie zostawił nawet na sekundę. Wiedziałam, że to on podniósł temperaturę w tunelach. Szukał mnie, a ja musiałam mu zaufać.

I przetrwać, co okazało się trudniejsze, niż się spodziewałam.

Siedziałam w kącie i intensywnie myślałam. A nawet nie myślałam, tylko ćwiczyłam. Skoro nie musiałam już przejmować się chłodem, skupiłam się na szukaniu połączenia z Amesem, jednak nieustannie odbierałam pustkę. Jakby nic nas nie łączyło. Po nieudanych próbach, przeniosłam uwagę na barierę w umyśle. Co rusz wymyślałam jej nowy wygląd, starając się wpaść na oryginalny pomysł, przy okazji odciągając myśli o bracie.

Nie miałam pojęcia, co się wydarzyło i czy Dashiell przeżył podstęp Bibiany. Bolało mnie serce, że skazałam go na taki los. Ja nie miałabym nic przeciwko, ale on... Może przyzwyczaił się do obecności reptilian i ich świata, ale wiedziałam, że nadal tliła się w nim nienawiść do nadnaturalnego gatunku.

O ile w ogóle moje podejrzenia łączyły się z prawdą. Po obrazie brata w tunelach i słowach Bibiany, mogłam tylko się domyślać, co oznaczał lek na człowieczeństwo. Wcześniej sądziłam, że środek po prostu powstrzymuje krwawienie, ale po ostatnich zdarzeniach, wiedziałam, że kryło się za tym coś więcej.

Nagle na moją dłoń skapnęła kropla. Spojrzałam w górę, spodziewając się wody, lecz to nie bezbarwna ciecz dotknęła mojej skóry, lecz krew płynąca z nosa. Wszechświat chyba mi przypominał, że z każdą sekundą coraz bardziej zbliżałam się końca.

Pochyliłam głowę między kolana i czekałam, aż krwotok minie, wpatrując się w prawie niewidoczne w ciemnościach szkarłatne krople, które moczyły ziemię. Musiałam coś wymyślić, by poinformować Amesa o mojej lokalizacji bądź jakoś się z nim skontaktować, bo zbyt blisko czułam na karku oddech śmierci. Nie nastąpił jeszcze ostatni etap krwawienia, ale przeczuwałam, że długo tak nie zostanie i zupełnie mi się to nie podobało.

Uderzenie w kraty sprawiło, że podskoczyłam. Wytarłam rękawem krew i wstałam, gotowa zmierzyć się z każdym, kto czyhał na kamień.

Sapphira.

Zauważyłam, że zniknęły złote protezy jej kończyn. Królowa odzyskała ręce i nogi. Ile w takim razie musiało minąć czasu, odkąd ostatni raz ją widziałam?

– Po co tu przyszłaś? – spytałam, odrzucając pojawiający się w głowie obraz śmierci Bluebell, żeby nie wytrącić się z równowagi. – Znowu ci się nudzi?

Nie miałam pojęcia, jak słowa przechodzą mi przez gardło i wypowiadam je do zabójczyni Bluebell. Nienawidziłam Sapphiry tak bardzo, że wywoływało to we mnie fizyczny ból. Musiałam jednak zachować pozory i nie pokazać jej, jak bardzo wpłynęła na mnie niesprawiedliwa i okrutna śmierć uzdrowicielki.

Sapphira otaksowała mnie wzrokiem, zatrzymując go na mojej twarzy i śladach po krwawieniu.

– Ach, uroki człowieczeństwa. – Zignorowała moje pytanie i uśmiechnęła się. – Słabość, kruchość i nieodporność na nas, reptilian. Musisz jeszcze trochę wytrzymać, Souline – obwieściła złowieszczo. – Jesteś mi potrzebna.

Powoli do niej podeszłam.

– I nie powiedziałaś tego osobie, z którą współpracujesz? – Zmarszczyłam brwi, udając dezorientację i dodałam z przejęciem: – Jeszcze godzinę temu prawie przez nią zamarzłam na śmierć.

– Prawie robi wielką różnicę. – Odrzuciła ręką długie włosy na plecy. – Żyjesz, prawda?

– Twierdzisz więc, że to było zamierzone?

Węzęł krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz