Rozdział 22

3.4K 226 138
                                    

Casimir pojawił się znikąd. Widziałam, jak muska opuszkami palców połyskujący, zielony przedmiot, gdy ostry podmuch wiatru zabrał go od niego. Sapphira złapała kamień w locie i w ciągu sekundy zniknęła w portalu, który na nią czekał.

Ryk wściekłości wstrząsnął podziemnym korytarzem.

Zakryłam uszy dłońmi, by nie pękły mi bębenki i zaczęłam się kołysać, mamrocząc pod nosem:

– Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co ja zrobiłam...

Dash żył i patrzył na mnie z bólem w oczach.

– Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co ja zrobiłam...

Casimir wszedł do jego lochu i pozbył się pętających go więzów. Dash upadł na ziemię i zaczął czołgać się w moją stronę.

– Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co ja zrobiłam...

Uratowałam brata.

Zabiłam miliony.

Uratowałam brata.

Zmarnowałam niewinne życia poświęconych ofiar.

Uratowałam brata.

Sprowadziłam na Podziemie zagładę.

Uratowałam brata.

Zawiodłam Bluebell.

Uratowałam brata.

Dash doczołgał się do mnie. Dzieliły nas teraz tylko kraty.

– Souline... – wychrypiał.

– Dash... – wydusiłam przez łzy.

Jego twarz zaczęła bardzo szybko się leczyć. Zmieniła rysy. Paskudny, zakrwawiony uśmiech wykrzywił usta Bibiany w wyrazie zadowolenia.

Zachłysnęłam się powietrzem.

– Nie.

– Dałaś się oszukać, Souline – powiedziała.

Rzuciłam się do krat.

– NIE! NIE, NIE, NIE! NIEEE...

Krzyczałam tak bardzo, że w końcu moje ciało się poddało i zapadła ciemność.

***

Leżeliśmy na puszystym dywanie tuż przed kominkiem, w którym trzaskał ogień. Głowę trzymałam na szerokiej piersi, a Ames obejmował mnie w tali. W pobliżu cicho pochrapywała Złotka, promieniując przyjemnym ciepłem. Czułam się jak w kokonie, otoczona troską, miłością i poczuciem bezpieczeństwa.

Kiedyś nie sądziłam, że takie myśli nawiedzą moją głowę. Nie pomyślałabym, że znajdą się dwie osoby, które nie zawahałyby się ani sekundy, by mnie ochronić. Gdyby ktoś teraz wszedł do pomieszczenia z zamiarem wyrządzenia mi krzywdy, nie zdążyłby nawet przekroczyć progu, a zostałby dosłownie unicestwiony – albo rozszarpany na strzępy i zjedzony przez niedźwiedzicę, albo spalony na popiół.

Lubiłam spędzać czas w taki sposób. Zupełnie spokojnie, beztrosko. Wsłuchiwałam się w głos Amesa. Opowiadał mi historię o chłopcu, który zasiadł na tronie zbyt wcześnie. Na którego spadła ogromna odpowiedzialność, lecz zmierzył się z nią, bo bardzo pragnął zadbać o swoich poddanych. Tworzył przy tym obrazy z ognia. Zielone smugi wirowały nad nami, zamieniając się w ruchome kształty.

– Mój ojciec był potężny i rządził żelazną ręką. Z jego rozporządzeniami nie zgadzała się nawet Voray, choć poniekąd to ona stworzyła z niego taką osobę. – Poruszył dłonią, a ogień buchnął i ukazał piękną kobietę. – Moja mama jednak dorównywała mu mocą. Od dziecka wykazywała silną władzę nad ogniem. Gdy Voray szukała odpowiedniej partnerki, wyczuła ją w nieznanej na salonach rodzinie i zmusiła, by oddali ich córkę do zamku. Od piątego roku życia... – Zawahał się, zerkając na mnie, po czym dodał, uśmiechając się miękko: – Dziesięć na twoje ludzkie lata. – Złożył lekki pocałunek na moim czole i kontynuował: – Przygotowywała się do roli spłodzenia potomka. Tego od niej wymagano.

Węzęł krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz