Rozdział 8

3.3K 276 52
                                    

Magia puściła przytroczone do jego pleców miecze. Złapał je w locie i okręcił, sprawdzając chwyt. Nie potrzebował używać mocy ani wykorzystywać prawdziwej formy. Miał wystarczająco siły i umiejętności, by pokonać każdego przeciwnika, który zapragnie przeszkodzić mu w drodze do celu.

Strażnikom strzegącym wrót do zamku zajęło zdecydowanie dłużej, niż podejrzewał, zauważenie go. Ich błąd. Ruszył na nich i zanim zdążyli wyciągnąć broń, bądź sięgnąć po moc, Ames zamachnął się synchronicznie. Złote ostrza bezproblemowo przecięły mięśnie, żyły i kości.

Dwie głowy z szeroko otwartymi oczami potoczyły się po szafirowej posadzce.

Tryskające krwią z szyi ciała upadły, a Ames kopniakiem wyważył złote drzwi. Odłamki latały wokół niego, gdy wszedł do środka niczym mściciel. Na jego widok zapanował chaos. Służba rzuciła się do ucieczki, broń strażników mignęła, a wiry powietrza uderzyły w niego, próbując powalić. On jednak postawił barierę z magii i wytrzymał atak, trzymając się pewnie na nogach.

Następna wiązka mocy nadciągała w jego stronę, ale on umknął i odrąbał kolejne dwie głowy. Przeprowadzał atak brutalnie, nie zważając na ostatnie, pełne błagania spojrzenia. Posuwał się na przód, wbijając miecze w ciała i wyglądając jak postać wyjęta z horrorów. Krew zbryzgała jego twarz, z oczu przebijało zimne wyrachowanie. Część strażników na jego widok po prostu uciekła, a przerażone krzyki służby odbijały się od ścian.

– Uciekajcie! To potwór!

Odciął zbliżające się w jego stronę ręce, pozbawiając strażnika możliwości walki i wykorzystania żywiołu. Władanie powietrzem miało pewne minusy. Bez dłoni nie można było używać mocy.

Sapphira zostawiła w zamku najsłabszych strażników, ale podwoiła ich liczbę. Ames był jedynie zirytowany z tego powodu, bo choć pokonanie ich nie stanowiło żadnego problemu, tak zajmowało więcej czasu.

Równocześnie zatopił miecze w piersiach dwóch reptilianinów, przebijając serca. Wyszarpnął ostrza, zanim uciekło z nich życie i wykonując szybki półobrót, ściął następną głowę. Szedł dalej, całkowicie nieustraszony, zostawiając za sobą ścieżkę usianą krwią, kończynami i śmiercią.

Błyskawicznie pozbył się kolejnych przeciwników, zbliżając się coraz bardziej do celu. Sala tronowa znajdowała się w najwyższej części zamku, a on doszedł już prawie na samą górę. Szkarłatna ciecz zabarwiła jego jasne włosy i spływała ścieżkami brutalności po twarzy. Odepchnął atak ostatnich strażników i rozejrzał się dookoła.

Krwawe dzieło jego czynów miało już na zawsze splamić historię tej okazałej budowli. Okrucieństwo wsiąknęło w mury, przeniknęło do samego rdzenia. Patrzył na zmasakrowane, niedobite i drgające pośmiertnie ciała, słysząc spływającą po gładkich ścianach posokę. Nie zabił wszystkich. Prawdopodobnie większość by się uratowała, gdyby pozwolili mu przejść.

Pierwotnie, król przybył po życie tylko jednej osoby.

Powietrze koło niego przecięła strzała, a zaraz dołączył do niej rój kolejnych. Spojrzał w górę. Za złotą balustradą schowało się trzech łuczników, którzy tylko podwoili jego złość, wypuszczając kolejną salwę strzał. Ames z łatwością umykał pociskom, bądź przecinał je mieczami, nie pozwalając ani jednemu się skrzywdzić.

Ruszył do przodu, rozbryzgując krokami krew, która niczym morze zalała posadzkę, po czym wszedł po marmurowych stopniach, nie przejmując się śmigającymi koło głowy strzałami. Jeden z łuczników rzucił się do walki, a dwójka pozostałych do ucieczki. Ames mocnym machnięciem wytrącił mu broń z dłoni, po czym kopnął prosto w klatkę piersiową, wysyłając go za balustradę.

Węzęł krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz