Rozdział XVIII

141 4 0
                                    

William

Dzisiaj nadszedł czas na karę dla złodzieja, który ukradł złote kielichy z kuchni i próbował je sprzedać. Jak się dowiedziałem, złodziej ten zwie się Charles. Młody, naiwny chłopak myślał, że to wszystko ujdzie mu na sucho. Cóż, w wieku szesnastu lat będzie musiał zakończyć swój żywot, ale zanim to nastąpi, będzie torturowany osobiście przeze mnie. Wolałbym tego nie robić, ale zasłużył na to. Chyba był zbyt głupi, aby zdać sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje jego czynów.
Popołudniem udałem się do lochów. Schodząc po kamiennych schodach, na swojej skórze poczułem chłód. W lochach było bardzo zimno. Jeden ze strażników wskazał ręką loch, w którym znajdował się Charles, więc poszedłem w tą stronę. Strażnik otworzył kluczem loch, a ja do niego wszedłem. Chłopak leżał na zimnej podłodze, ze związanymi grubym sznurem dłońmi i nogami. Jego skóra była pokryta gęsią skórką z zimna.

- Panie nie rób mi niczego złego, proszę Cię. - Charles odezwał się do mnie pierwszy. Jego głos drżał ze strachu.

- Uważnie mnie posłuchaj Charlesie. Kradnąc moją własność, a mianowicie złote kielichy z kuchni, następnie próbując je sprzedać, popełniłeś zdradę wobec mnie. Jak mogłeś być, aż tak głupi, aby myśleć, że to Ci się to uda? - Powiedziałem srogo. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale zabroniłem mu, podnosząc dłoń i dodając - Jeszcze nie skończyłem mówić. Wracając do tematu, to co zrobiłeś, nie ulega wątpliwości, że powinieneś ponieść karę. Nie powiesz mi, że to nie Ty zrobiłeś, ponieważ są liczni świadkowie, którzy Cię widzieli.

- Panie ja nie chciałem tego zrobić. Jakiś głos w mojej głowie mnie do tego zmusił. - mówiąc to drążącym głosem, cały się trząsł. Na jego twarzy było widać przerażenie.

- Mówisz, że nie chciałeś, ale i tak to zrobiłeś. Głos w twojej pustej głowie nie jest wymówką. Jak myślisz co się z Tobą teraz stanie? - zapytałem, okrążając go do dookoła. Swoje dłonie miałem złączone za plecami, a swój wzrok skierowałem na niego. Patrzyłem na niego gniewnie.

- Nie wiem, Królu, lecz proszę Cię o łaskę. Zlituj się nade mną. Nigdy więcej nie powtórzę swojego czynu ani innego, równie złego dla Ciebie. - Po tych słowach, w jego oczach pojawiły się łzy, a jego ciało zaczęło się mocniej trząść. Coraz bardziej zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę.

- Mój drogi Charlesie, skoro nie wiesz, co Cię czeka, chętnie Ci o tym opowiem. Litości nigdy ode mnie nie dostaniesz. - spojrzałem mu prosto w oczy. Mój wzrok był mroczny, pełen gniewu i mordu. W tym samym momencie chwyciłem jego twarz i dźwignąłem go do góry. Miałem dużo siły. - Dobrze mówisz, nigdy nie powtórzysz swojego czynu, a wiesz, czemu się z tym zgadzam? - Chłopak na moje słowa pokręcił szybko głową, co oznaczało ,, nie ".
-  Nie wiesz, a więc powiem Ci - twój żywot niedługo się skończy, ale zanim to nastąpi, będziesz musiał przejść przez ogromne, bolesne tortury. - mówiłem przez zaciśniętą szczękę, patrząc dalej prosto w jego oczy. Charles przełknął głośno ślinę. - Ani się waż na to odpowiadać, ponieważ ja już skończyłem z tobą rozmawiać. - puściłem go gwałtownie na ziemię i wyszedłem z jego lochu.

- Thomasie, zaprowadźcie go do lochu tortur. - Rozkazałem jednemu ze strażników. - Przebiorę się i zaraz tam dołączę. - dodałem, a następnie udałem się do pomieszczenia, w którym trzymałem ubrania na tę okazję. Szkoda mi było kaftanu, który miałem na sobie.

Chwile później byłem już przebrany i zmierzałem do lochu tortur. Nie lubiłem torturować, ale w takich sytuacjach było to konieczne. Musiał cierpieć za to co zrobił, a ja musiałem pokazać silnego, bezwzględnego króla, aby inni wiedzieli, z czym wiąże się zdrada mnie, moich bliskich i mojego królestwa. Musiałem mieć taką stronę siebie. Każdy dobry król musiał taką mieć. Ta strona mnie była zarezerwowana tylko dla wrogów i zdrajców. Gotowy, wszedłem do lochu. Charles tym razem siedział na podłodze, nadal związany, a obok niego stal Thomas.

- Thomasie, posadź go na krześle.  - powiedziałem, biorąc do rąk narzędzie służące do zgniatania palców. Było nieduże, ale sprawiało duży ból. Składało się z dwóch żelaznych płyt połączonych ze sobą dwoma śrubami.

Gdy chłopak siedział już na krześle, podszedłem do niego. Obszedłem go dookoła, a następnie stanąłem za jego plecami. Związane ręce miał przerzucone przez oparcie krzesła. Chwyciłem za koniec sznurka.

- Słuchaj mnie teraz uważnie: za chwilę uwolnię twoje ręce, ale jeśli zaczniesz nimi wymachiwać,  próbując mnie uderzyć, to od razu zostaniesz obezwładniony. - powiedziałem groźnie, na co przytaknął.

Odwiązałem go i jedną z jego dłoni włożyłem do narzędzia. Dokręcałem powoli jedną śrubę, a potem drugą. Słychać było dźwięk łamanych kości jego palców. On sam wydawał z siebie przeraźliwe krzyki wymieszane z płaczem. Sprawiłem mu okropny ból. Z drugą jego dłonią zrobiłem to samo.

- To za to, że tymi dłońmi ukradłeś moją własność. Przyjemnie prawda? - zapytałem ironicznie.

- Proszę Cię, przestań. Lepiej zabij mnie od razu. Nie chcę aż tak cierpieć. - Po jego policzkach płynęły łzy.

- Cóż, mogłeś pomyśleć, zanim to uczyniłeś. To jeszcze nie koniec twoich mekk. To dopiero początek. - uśmiechnąłem się szyderczo.

To samo co z dłońmi, zrobiłem też z jego palcami u stóp. Jego palce zarówno te u dłoni jak i u stóp były sine i opuchnięte. Kolejną torturą, jaką postanowiłem mu uczynić, było łoże. Zimne, drewniane łoże, wyścielane ostrymi gwoźdźmi i nożami na walcach.

- Połóż go na łożu. - Rozkazałem strażnikowi, gdy to zrobił, uśmiechałem się. - No to teraz czas na kolejną torturę, Charlesie. Chcę, abyś mocno cierpiał.

Przytwierdziłem go do łoża, aby go unieruchomić. Łoże te było wyposażone także w kołowrót. Chwyciłem za dźwignie i zacząłem nią obracać, powodując rozciąganie jego ciała. Robiłem to powoli, patrząc na jego ból. Wydobywał z siebie coraz to głośniejsze krzyki, a strach na jego twarzy był coraz większy. Nie przestawał płakać. Chciał wić się z bólu, ale nie mógł, ponieważ był przywiązany. Rozciągałem go coraz to bardziej, rozrywając jego stawy, więzadła i mięśnie. Drugą dłonią chwyciłem inną dźwignię, aby zacząć obracać walce. Gwoździe i noże zaczęły wbijać się w jego skórę na plecach, rozrywając ją jednocześnie. Krew zaczęła z niego cieknąć, a on mdlał już któryś raz z rzędu. Mdlał, a potem odzyskiwał przytomność na kilka minut i potem znowu mdlał, i tak w kółko. Kiedy uznałem, że już wystarczająco wycierpiał, kazałem Thomasowi zabić go ciosem prosto w serce. Ja w tym czasie poszedłem doprowadzić się do porządku. Umyłem się z krwi i przebrałem. W następnej kolejności wróciłem do siebie. Jednego ze służących poprosiłem o nalanie dla mnie bursztynowego trunku do kielicha. Musiałem się jakoś odprężyć i zapomnieć nieco o dzisiejszym, okrutnym zdarzeniu. Na dziś musiałem już pozbyć się swojej mrocznej strony, którą nie do końca lubiłem. 

Elizabeth i William | Władza i miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz