Rozdział XV

154 5 1
                                    

William

Wojna trwa już od kilka dni. Straty, jakie poniosły już obie strony, są wielkie, jednakże to wojska króla Harolda są w znacznie gorszej sytuacji. Oni mają więcej strat. Dużo wojowników już poległo na polu walki, zarówno naszych jak i Harolda. Wszyscy tracili już powoli siły, ale my dalej walczyliśmy z ogromną determinacją, nie pokazując zmęczenia. Chcemy zdobyć ten pałac. Nie ma innej opcji. Na naszą korzyść wpada to, że oni o wiele bardziej są zmęczeni i coraz gorzej walczą. Wygramy to - wierze w to z Arthurem. Dziś podczas walk znowu doskwierał bardzo słoneczny dzień. Słońce przypierało, a pot lał się po całym ciele. Przeciwnicy powoli tracili kontrole. Padali jak muchy. Umierało ich o wiele więcej niż naszych  żołnierzy. Krew pryskała, wiele przebitych serc przetrwało bić, a my patrzyliśmy na to z ogromnym zadowoleniem. Na poranionej twarzy Harolda widać było przerażenie. Wiedział już, do czego ta wojna zmierza. Jego klęska była bliska.

Około godziny siódmej wieczorem zarządziliśmy przerwę na odpoczynek,  zresztą jak co wieczór. Moich rannych opatrywała zielarka, młoda jasnowłosa Mary, która przyjechała z wojskami Arthura wraz z inną zielarką. Mary była piękna, ale nie zachwycająca. Opatrując moich rycerzy, cały czas na mnie spoglądała. Niby ukradkiem, ale nie dało się tego przeoczyć. Najwyraźniej spodobałem jej się. Nie dziwiłem się, bo wiedziałem, że jestem przystojny. W pewnym momencie podeszła do mnie.

- Panie. - powiedziała, kłaniając się.

- Słucham Cię Mary. Czego chcesz? - zapytałem, unosząc brew, chociaż domyślałem się, jakie są jej intencje.

-Może mogłabym pomóc Ci się zrelaksować? Mogłabym zrobić Ci masaż, Królu Williamie. - jej propozycja wydawała się kusząca, jednak wiadomo, do czego miała prowadzić.

- Mógłbym się na to zgodzić... - chwilę zawahałem się. - i zgadzam się w rzeczy samej. - dodałem.

Zgodziłem się, ale w głębi duszy wiedziałem, że to zły pomysł. Obiecałem Elizabeth, że już więcej jej nie zdradzę. Po każdym krzywdzeniu jej czułem skruchę i żal, ale teraz wygrywała zła strona mnie. Czułem się z tym źle. Bardzo źle.

-Chodź do mojego namiotu. - rozkazałem,  wskazując dłonią na swój namiot.

Gdy byliśmy już w namiocie, zbliżyła się do mnie. Pożerała mnie wzrokiem, chwytając za moje odzienie. Chciała mnie rozebrać, ale ja poczułem obrzydzenie. Nawet mnie nie pociągała.

- Dość. Wyjdź stąd i nie pokazuj się więcej mi na oczy. - powiedziałem stanowczo.

- Ale Panie... - Była zmieszana obrotem spraw.

- Żadne ale. Wyjdź stąd natychmiast. Do niczego między nami nie dojdzie. Mam żonę i jej nie zdradzę. Brzydzę się taką dziwką jak ty.

Po tych moich słowach wyszła z namiotu z przerażeniem, nawet nie oglądając się za siebie. Prawie się skusiłem, ale na całe szczęście nie dałem wygrać mojej złej stronie. Opamiętałem się. Nie złame złożonej obietnicy Elizabeth. Nigdy. Dobrze, że to nie posunęło się dalej, wtedy ogromnie żałowałbym tego. Chcąc zapomnieć o tym, co przed chwilą miało miejsce, położyłem się do łoża. Szybko zasnąłem ze zmęczenia. Koło trzeciej nad ranem obudziłem się. Nie mogłem już dalej spać. Postanowiłem wyjść na zewnątrz i się przewietrzyć. Jeszcze było ciemno. Nagle usłyszałem podejrzane odgłosy, jakby ktoś szedł. Postanowiłem pójść w tamtym kierunku. Cicho, zakradłem się i ujrzałem jakąś ciemną postać w narzucie z kapturem zmierzającą w stronę ciemnego lasu. Zacząłem biec w jego stronę. Mężczyzna zaczął uciekać, ale w pewnym momencie zabrakło mu sił i zwalniał. Dogoniłem go i bez wahania ściągnąłem kaptur z jego głowy. I kto się pod nim krył? Oczywiście stary Harold. Jakim cudem udało mu się wymknąć? Dlaczego nikt tego nie zauważył? Nawet nikt z wartujących rycerzy? Gdyby nie ja to uciekłby. Dobrze, że się obudziłem.
Powaliłem go i kolanem przycisnąłem jego klatkę piersiową do ziemi. Jedną dłonią przycisnąłem jego głowę, a drugą dłoń wraz z nożem przyłożyłem do jego szyi.
Próbował się wyrwać. Żałośnie zaczął wymachiwać dłońmi, tym samym próbując się bronić, lecz jego wysiłki szły na marne. Byłem silniejszy od niego, a on był ewidentnie przemęczony i wycieńczony tym wszystkim.

- Niech ktoś tu podjedzie! - wykrzyczałem, a gdy kilku rycerzy przybiegło do mnie w mgnieniu oka, powiedziałem, aby obudzili Arthura i zawołali go. Chciałem, aby to on zdecydował, jak Harold zginie, w końcu to jego wojna. Kilka sekund później Arthur był już przy mnie i zdecydował, żebym to ja się z nim rozprawił, skoro go dorwałem. Mając pozwolenie Arthura na zabicie, wbiłem nóż w tętnice szyjną Harolda. Krew zaczęła tryskać, a ja odskoczyłem od niego. Wykrwawiał się, umierając. Pięć minut później już nie żył. Teraz tylko musimy rozprawić się z resztą jego nie udolnego wojska, ale i tak już wygraliśmy. Pałac letni od teraz należy do Arthura.

Elizabeth i William | Władza i miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz