Rozdział XXII

100 5 0
                                    

William

Wstałem bardzo wcześnie, a gdy tylko nastał świt, wyruszyłem na polowanie konno swoim koniem Ramzesem. Zabrałem ze sobą mojego doradcę Josepha i trzech najbliższych mi rycerzy oraz służących do wypatroszenia zwierzyny.  Łowiectwo jest kolejnym z moich ulubionych zajęć, lubię być łowcą. Podczas polowań czuje dreszczyk emocji.
Dziś wybraliśmy się tam, gdzie zazwyczaj: na dużą łąkę niedaleko lasu, pełną dzikiej zwierzyny.  Inną, niż ta, na której byłem z Elizabeth ostatnim razem. Dwa dni wcześniej na mój rozkaz przyjechał tu Jospeph, aby rozłożyć trochę jedzenia zwierzynie. Zrobiliśmy to, aby je tu zwabić. Nigdy nie było tu problemu ze zwierzyną, ale dobra przynęta w postaci jedzenia nigdy nie zaszkodzi.
Moimi narzędziami do polowania były włócznia i łuk, zresztą tak samo jak każdego polującego. Włócznie były z długimi ostrymi ostrzami i długimi drzewcami.
Mój koń Ramzes stąpał powoli, napawając się świeżym, porannym i do tego letnim powietrzem tak samo jak ja i moi kompani. Po ponad godzinnie dotarliśmy na miejsce. Zaczęliśmy polować,  a w międzyczasie podpisaliśmy alkohol, zwany bursztynowym trunkiem, a także podjadaliśmy chleb, który ze sobą wzięliśmy. Polowanie wymagało dużo cierpliwości, nerwów i również spokoju, nie zawsze wszystko przebiegało po naszej myśli. Nasz zmagania podczas łowiectwa trochę się przeciągały. Zwierzęta dziś okazały bardziej przebiegłe i sprytniejsze. Od początku upatrzyłem sobie jelenia. Czaiłem się na niego cały czas, lecz trudno było mi go trafić. Najpierw pojawił się na łące,  gdzie był bardzo widoczny, ale gdy wymierzyłem w jego stronę łukiem, jeszcze do niego nie strzelając, niespodziewanie spłoszył się czymś. W zasadzie sam nie wiem czym. Na pewno nie spłoszyliśmy go my, ponieważ uważaliśmy. Uciekł do lasu, gdzie pośród gęstwiny trudno było go dostrzec i dopaść. W pewnym momencie zauważyłem go ponownie. Pochylał się, skubiąc trawę. Zachowywał czujność, ale i tak większą uwagę poświęcał jedzeniu. Właśnie wtedy wymierzyłem ponownie w niego łukiem. Strzała trafiła go prosto w głowę, a on otumaniony upadł. Nie czekając, chwyciłem włócznie i szybko do niego podbiegłem. Uniosłem włócznie do góry i skupiając się, wbiłem mu ją prosto w serce. Na koniec polowania podliczyliśmy, że udało nam się upolować ośmiu bażantów i jednego jelenia. Ja upolowałem jelenia i dwa bażanty, a resztę bażantów upolowali moi towarzysze. Moi ludzie pogratulowali mi, ja też im pogratulowałem. Byliśmy szczęśliwi i zadowoleni tym polowaniem. Po polowaniu postanowiliśmy zostać tu do wieczora i upiec sobie trzy sztuki bażantów. Służący obrali je z piór, wypatroszyli, a następnie przepłukali czystą wodą, którą mieliśmy w drewnianej bańce z przykryciem, też przywiezioną tu kilka dni temu. Nie mieliśmy drewna do rozpalenia ogniska, więc ponownie wyruszyłem do lasu z Josephem poszukiwaniu drewna. Na ziemi leżało kilka powalonych drzew, więc jedno z nich sprawnie porąbałem siekierą na mniejsze części. Zanieśliśmy kawałki drewna na skraj lasu, łączącego się z łąką, tam właśnie mieliśmy przygotować ognisko, ale zanim to nastąpiło, wziąłem jeszcze kilka gałązek z lasu. Na głębie ułożyliśmy drzewo i gałązki. Podpaliliśmy je. Na rożen nabiliśmy trzy bażanty. Piekliśmy je, a gdy były już gotowe, rozdzielimy mięso między sobą i zajadaliśmy je, przygryzając chlebem. Jelenia i resztę bażantów postanowiliśmy wsiąść ze sobą do pałacu. Nie zjedlibyśmy sami tego wszystkiego w piątkę. Postanowiłem urządzić jutro ucztę w większym gronie w pałacu. Moi kucharze w pałacu przyrządzą mięso, usmażą je, a ja, Elizabeth, moja matka, mój doradca, najbliżsi lordowie i trójka rycerzy z polowania będziemy zajadać to wszystko ze smakiem.
Powoli zapadał już zmrok, więc uznaliśmy, że czas wracać już do pałacu. Zdobycze przewieźliśmy na koniach i ruszyliśmy w drogę. Mimo ciężaru i przemęczenia konie galopowały w miarę szybko. Nie bały się ciemności, ale wiedziały, że to droga do domu. Do pałacu dotarliśmy przed północą. Dotarcie oznaczało zasłużony odpoczynek i sen zarówno dla nas jak i dla koni.
Rankiem, następnego dnia kazałem przekazać kucharzom, aby przyrządzili i usmażyli zwierzynę na porę obiadową. Gdy naszedł już czas obiadu, służący zawołał mnie do jadalni, gdzie na dużym stole postawiono mięso, a także dodatki do mięsa. Rozstawiono także sztućce oraz kielichy i wino. Usiadłem pierwszy. Po kilku minutach dotarła reszta. Spojrzałem na  Elizabeth, która siadając naprzeciw mnie, posłała mi szczery uśmiech, który od razu odwzajemniłem. Na jej twarzy pojawiły się różowe wypieki. Wyglądała cudownie. Ubrana była w ciemnozieloną suknię, inną niż ostatnio. Ta była zdobiona od góry koronką, również ciemnozieloną. Zauważyłem też, że ubrała komplet biżuterii ode mnie, co mnie bardzo ucieszyło. Chwilę utrzymaliśmy kontakt wzrokowy, aż do momentu rozpoczęcia uczty.

Elizabeth i William | Władza i miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz