Rozdział XXV

64 4 0
                                    

Elizabeth

  Poczułam duży dyskomfort, ponieważ moje kończyny były trochę zdrętwiałe. Było mi bardzo niewygodnie. Powoli zaczęłam otwierać oczy. Ocknęłam się. Byłam przywiązana do drzewa. Przywiozano mnie do drzewa, obejmując mnie sznurem, który ugniatał mnie w brzuch. Dłonie miałam związane razem na moim brzuchu, stopy też miałam związane. Rozejrzałam się i okazało się, że jestem w środku mrocznego lasu. To ten las, którym jechałam na swój ślub do królestwa Williama. Dookoła ujrzałam pełno starych drzew i kilka rozłożonych namiotów. Przy namiotach siedzieli zbóje lub poganie. Nie byłam dokładnie pewna, kim są, a na pewno nie byli to żadni mieszkańcy królestwa. Gdy jeden z mężczyzn zauważył, że się obudziłam, ruszył w moją stronę. Podszedł do mnie i chwycił mój podbródek, abym spojrzała na niego. Próbowałam mu się wyrwać, ale jego chwyt był zbyt mocny. Przyjrzałam mu się. Wysoki brunet, z oczami ciemnymi jak smoła. Istny diabeł.

- Wreszcie się obudziłaś. Już mieliśmy wybudzać cię siłą. Rozważaliśmy pobicie Cię albo gwałt. - powiedział, uśmiechając się szyderczo.

- Wypuść mnie stąd bydlaku! - wysyczałam przez zęby. Byłam zła i zarazem przerażona.

- Nie zamierzam wypuszczać Cię piękna, bo jesteś moją kartą przetargową.  - oznajmił, mrużąc oczy z szelmowskim uśmiechem. Gdybym tylko miała wolne ręce, to od razu rzuciłabym się na niego. Pewnie nie miałabym żadnych szans, ale warto byłoby spróbować okładać go pięściami.

- Poczekaj, aż tylko Wiliam się o tym dowie! Nie zostawi tak tego, a Twoje ciało będzie poćwiartowane na kilkadziesiąt małych kawałków! To samo zrobi z twoimi towarzyszami! - wykrzyczałam groźnym tonem. Mój mąż na pewno mnie uratuje, a moje groźby staną się prawdą.

- Spokojnie, dowie się o tym, ale tak łatwo Cię nie odzyska. Będzie miał wybór: albo odda nam poszczególne terytorium, które chcemy albo już więcej Cię nie zobaczy. Lecz zanim to nastąpi, to trochę się z nim pobawimy. Może mu zwrócimy uszkodzony towar, zhańbiony.

- Słuchaj podstępny bydlaku. Nie tkniesz mnie nawet palcem! Nie uderzysz ani tym bardziej nie zgwałcisz! Moje ciało i dusza to świętość! Nie dam się skrzywdzić! - wykrzyczałam głosem pełnym złości.

- Jeszcze zobaczymy. Już nie mogę się doczekać, jak będę cię bil i ranił twoje ciało albo gdy się w tobie zanurzę i spróbuję każdego zakamarka twojego ciała. - mówiąc to, oblizał wargi. Ohydny bydlak.

- Nie zrobisz tego! Jesteś obrzydliwy! - mówiąc to, płynęłam na niego śliną, na co on zareagował i uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni.

- Srogo za to zapłacisz. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna tylko prychnął i ruszył w stronę swojego namiotu. Do moich oczu napłynęły łzy bezradności, bo nic nie mogłam się w żaden sposób zemścić, póki co.

  Potem nie działo się nic nadzwyczajnego. Grupa mężczyzn na czele z moim oprawcą głównie siedzieli i rozmawiali, czasem zerkając na mnie. Rozmyślałam jakby tu uciec, ale każdy pomysł ucieczki, który przychodził mi do głowy, musiałam wykluczyć, bo nie miałabym jak się odwiązać. Byłam bezradna w tej kwestii. Wieczorem rozpalili ognisko i  przyrządzali sobie jakieś jedzenie. Potem jedli, a gdy już skończyli, podszedł do mnie ten sam bydlak co wcześniej i położył obok mnie talerz z kawałkiem mięsa I kubek wody. Moje ręce wyswobodził ze sznura, abym mogła swobodnie jeść, ale ja nie miałam zamiaru tego jeść ani pić wody. Co jeśli wrzucił tam jakąś trutkę albo coś, aby mnie odurzyć? Nie byłam głupia. Choć chciało mi się pić, nie tknęłam wody. Jedzenia również nie ruszyłam.

William

  Już do końca nocy nie spałem. Moje myśli pożerały mnie. Gdzie ona jest? Kto ją porwał? Po co to zrobił? Czy coś jej się stało? Czy żyje?  W kółko te pytania krążyły po mojej głowie. Późnym rankiem mojej komnaty wszedł Jospeph. On też musiał nie spać, ponieważ próbował znaleźć zdrajcę w moim pałacu.

- Panie, chyba odnalazłem zdrajcę. - oznajmił.

- Mów, kim on jest. - rozkazałem.

- Całą noc spędziłem na wybudzaniu służby i wypytywaniu ich, aż w końcu trafiłem na podejrzanie zachowującego  się mężczyznę. Jest nim jeden z niżej postawionych służących, zwie się Edgar.

- Masz pewność, że to na pewno on?

- Jestem na sto procent pewien. Gdy zadawałem mu pytania i zapoznawałem go z zaistniałą sytuacją, to zachowywał się bardzo podejrzliwe. Był nerwowy. Odpowiadając na moje pytania, dotykał swojej twarzy, lekko drżącą ręką. Starał się to ukrywać, ale marnie mu to wychodziło. Mimo to i tak się wypierał, gdy mu sugerowałem, że to on pomógł porywaczowi. Póki co, zamknąłem go w lochu.

- A więc przyprowadź go prosto do mojej komnaty. Zrobię mu konkretniejsze przesłuchanie, a jeśli dalej będzie się wypierał, to przejdziemy do lochu tortur. - powiedziałem, uśmiechając się szelmowsko.

- Już się robi Panie. Już nie mogę się doczekać, gdy będziesz go torturować. - Wychodząc,  uśmiechnął się równie szelmowskim uśmiechem, takim jak ja.

  Jakiś czas później Jospeph wrócił do mojej komnaty wraz z Edgarem. Niski i zarazem szczupły blondwłosy mężczyzna próbował przybrać chłodny, bez emocji wyraz twarzy, jednakże ja pod tą maską dostrzegłem przerażenie. Nie udało mu się go ukryć, a ja jestem dobry w odczytywaniu emocji. Mój doradca popchnął go w moją stronę, przez co Edgar przewrócił się na kolana, ale od razu się podniósł.

- Witaj Panie. - przywitał się, gdy się podniósł. Spojrzał na mnie oczami pełnymi strachu.

- Joseph zaznajomił cię z wydarzeniem, które było w nocy. Czy masz mi coś do powiedzenia na ten temat? - Podszedłem bliżej niego. Ręce miałem z tyłu pleców. Zmierzałem go groźnym wzrokiem.

- Panie, wiem tyle tylko, co wszyscy. Nie wiem kim był porywacz. - powiedział drżącym głosem.

- Nie wiesz? A może wiesz, kto mu pomógł? - zapytałem, unosząc brew. Nadal patrzyłem na niego gniewnie, ale odszedłem kilka kroków od niego i oparłem się biodrem o biurko, krzyżując ręce.

- Panie tego też nie wiem. Mówię prawdę. - dalej mówił drążącym głosem. Zaczął niespokojnie oddychać i patrzeć mi prosto w oczy bardzo szeroko otwartymi oczami. Podszedłem z powrotem do niego i chwyciłem go za szyję.

- Bardzo ciekawe. Nic nie wiesz, ale twoja twarz i twój drżący głos sugerują co innego. Skoro tak to widzimy się w lochu. Może tam powiesz coś więcej - usmiechnąłem się przebiegle, puszczając go.

- Panie ja mówię prawdę, przyrzekam! - mówił z zeszklonymi oczami. Domyślił się, co go tam będzie czekać.

- Zaprowadź go do lochu tortur. - skierowałem te słowa do Josepha, ignorując Edgara.

- Oczywiście. - odpowiedział Joseph, chwytając zdrajcę za kołnierz. Pociągnął go za sobą i wywlókł z mojej komnaty.

  Po ich wyjściu przebrałem się w stary kaftan, który wyrzucę po dokonaniu tortur na tym nieudaczniku. W międzyczasie zacząłem już rozmyślać nad planem tortur, dzięki którymi wydobędę cenne informacje. Edgar zdecydowanie pożałuje, że pomógł porywaczowi. 

Elizabeth i William | Władza i miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz