Rozdział XXVI

58 4 0
                                    

William

Dotarłem do lochów. Korytarzem udałem się w stronę lochu tortur, do którego Jospeph zaprowadził Egdara. Jak zwykle, będąc w lochach, poczułem znajomy, zimny chłód na swojej skórze. Chwilę potem stanąłem przed właściwym lochem, przy którym stał mój doradca. Skinieniem głowy nakazałem otwarcie lochu strażnikowi, który po chwili przekręcił zamek kluczem i otworzył metalową bramę. Po otwarciu wszedłem do środka razem z Josephem. W środku ujrzałem klęczącego Egdara na zimnej betonowej podłodze. Był związany. Podszedłem do niego.

- Witaj ponownie Edgarze. - Posłałem mu mroczne spojrzenie.

- Panie wypuść mnie stąd! Błagam cię! Ja naprawdę nic nie wiem! - mówił błagalnym głosem, a w jego oczach widziałem jeszcze większy strach niż wcześniej, gdy był w mojej komnacie.

- Zaraz się okaże czy naprawdę nic nie wiesz. Zacznę cię torturować, więc myślę, że zaczniesz mi mówić prawdę. Będziesz mocno cierpiał. - oznajmiłem z przebiegłym uśmiechem.

Ruszyłem w stronę koła wozowego. Dla Egdara zaplanowałem tortury właśnie na nim. Będzie okropnie cierpiał, ale również wydłużę jego cierpienie tą torturą. Łamanie kołem pozwoli mi na zdecydowanie, ile kara będzie trwać oraz na stopień brutalności kary. Gdy będę go łamał, będzie czuć okropny ból.

- To będzie twoja kara za niewierność. - powiedziałem, spoglądając przez ramię na Edgara. Uśmiechnąłem się podstępnie.

- Podniesiemy teraz tego zdrajcę i przeniesiemy go na to koło. - zwróciłem się tym razem do Josepha, na co przytaknął.

Oboje podeszliśmy do niego, a następnie rozwiązaliśmy i podnieśliśmy go do góry. Zaczęliśmy go ciągnąć w stronę koła. Szarpał się, ale to było na marne. Nie miał tyle siły co my, a nawet jeśliby znalazłby taką siłę to i tak nie zdołałby nam uciec. Jospeph przytrzymał winnego, a ja przywiązałem go do koła. Dopilnowałem, aby jego kończyny znajdowały się na wysokości przerw między szprychami. Egdar oblał się potem ze strachu, a jego mięśnie napięły się. Do rąk chwyciłem metalowy pręt.

- No to możemy zaczynać. Zanim zacznę cię łamać, zadam Ci pytanie. Czy pomogłeś porywaczowi? - Posłałem mu gniewne spojrzenie.

- Nie pomogłem. Proszę Cię, nie torturuj mnie. - odpowiedział drżącym głosem.

- Nie? - W tym momencie uderzyłem go ciężkim prętem w udo. Usłyszałam strzelenie łamiącej się koci udowej, a on zawył głośno z bólu. - Wiesz, teraz moim celem jest wydłużenie twojego cierpienia, aby wydobyć jak najwięcej informacji, ale dobrze byłoby gdybyś zaczął mówić prawdę. To jak, dalej utrzymujesz to, że nie pomagałeś porywaczowi?

- Pomogłem mu. Nie łam mi więcej kości, proszę Cię! - wykrzyczał, żałośnie szlochając.

- A kim jest ten porywacz? - zapytałem, uderzając do ponownie, tym razem w drugie udo. Znowu zawył z bólu.

- Nie znam go!

Pokazałem gestem Jospephowi, aby zakręcił kołem, a gdy to zrobił, wystawił mi kolejne kończyny do ciosu.

- Kłamiesz. - oznajmiłem gniewnie. Wymierzyłem cios w jedno z jego ramion, tym samym miażdżąc je. Krocze Egdara zrobiło się mokre. Niewątpliwie zesikał się z przerażenia. - Może teraz powiesz mi, kim on jest?

- To jeden ze zbójów! Błagam cię, zakończ moje tortury albo zakończ moje życie! - Zaczął szlochać jeszcze mocniej, przez co coraz trudniej było mu złapać wdech.

- Nie tak szybko. A gdzie ten zbój mieszka? - zapytałem, mrużąc oczy. Uderzyłem go w drugie ramie, delektując się roztrzaskiwaniem kolejnej kości. Jego twarz wykrzywiła się w ogromnym bólu. Ból, jaki odczuwał podczas tortur, był niewyobrażalny.

Elizabeth i William | Władza i miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz