"Religia i magia to siostry".
Taki napis widniał w dawnych czasach na zwieńczeniu bramy wiodącej do Akademii Cesarskiej w Padnie, zwanej też Kwietną Stolicą, a to za sprawą bezkresnych ogrodów otaczających pałac byłego władcy. Byłego – bo choć Jego Wysokość miewał się dobrze, jego ród już od dawna nie sprawował władzy w kraju. Jeszcze jego przodkowie zostali odsunięci od spraw państwa przez rosnących w siłę wojskowych, którzy z czasem postawili sobie własną stolicę na zachodzie, Hatingar, oddaloną od Padny o dwieście mil. Stamtąd, z metropolii leżącej w punkcie krzyżowania się licznych szlaków handlowych, w bezpiecznej odległości od morza, ale jednocześnie bliżej jego skarbów niż nieszczęsne Miasto Kwiatów, rządzili krajem.
Kraj ten był wyjątkowy, bo w całości położony na wyspie o kształcie łzy rozciągniętej na osi północ – południe, niczym forteca zewsząd oblanej fosą oceanu. Skaliste wybrzeża, choć utrudniały handel zagraniczny, rybołówstwo i inne formy korzystania z obfitości mórz, jednocześnie stanowiły barierę nie do sforsowania dla wrogich państw, które na przestrzeni wieków niejeden raz próbowały podbić Abor. Stąd też mieszkańcy kraju z dumą mówili sobie jako o wybrankach bogów, którzy w razie niebezpieczeństwa użyczali im swojej potęgi, by bronić jego granic. Najbardziej zadufani w sobie byli aborańscy czarownicy, bowiem wierzyli, że to ich ręce sprawują kontrolę nad boskimi mocami, podporządkowując je sobie.
Tak było do czasu, kiedy do brzegów kraju zawinęli Obcy.
Początkowo panowie z Hatingaru zlekceważyli niebezpieczeństwo. A bo to pierwszy raz ludy z lądu próbowały swoich sił ze zdradzieckimi prądami wokół Aboru? Jeśli z ogóle udałoby im się dotrzeć do wybrzeży, rozbiliby się o podwodne skały. Jeśli nawet i je udałoby się im ominąć, na wysoko położonych brzegach czekało na nich świetnie wyszkolone wojsko i zastęp czarowników. Co mogło pójść źle?
A jednak wróg okazał się niepodobny do wszystkich dotychczasowych nieprzyjaciół. Przybył z głębi lądu, z krain, o których Aborańczykom nawet się nie śniło. Przez lata, kiedy mieszkańcy wyspy tkwili w politycznym marazmie, nieszczególnie interesując się tym, co dzieje się po drugiej stronie morza, najeźdźcy podbili Karpę, Namadu i Erat, aż wreszcie dotarłszy aż do krańców kontynentu, zatrzymali się na linii oceanu. A potem podnieśli wzrok i skierowali go za horyzont.
W stronę Aboru wyprawili stosunkowo niewielką flotę – zaledwie trzysta okrętów, znacznie mniej, niż można się było spodziewać po agresorze, który zdołał podporządkować sobie połowę kontynentu. A jednak, jak się szybko przekonano, to nie w liczebności wojsk tkwiła siła Obcych. Ich fregaty niewyjaśnionym sposobem ominęły wszystkie obszary, gdzie ich poprzednicy tonęli w wirach lub niespodziewane prądy niosły ich wprost na skały, zaś zbliżywszy się do nieprzyjaznych brzegów, utorowały sobie drogę nieznaną dotąd bronią, która w jednej chwili rozniosła w pył wszelkie przeszkody – a także kryjących się za nimi obrońców. Najeźdźcy kontynuowali ostrzał tak długo, aż w promieniu kilku mil nie było już żywej duszy, która byłaby w stanie stawić im czoła.
Na panów z Hatingaru padł blady strach. W jaki sposób powstrzymać przeciwnika, do którego nie sposób nawet się zbliżyć? Wprawdzie aborańscy wojownicy należeli do najlepiej wyszkolonych w tej części świata – pokolenia rządów wojskowych zadbały o silną i sprawnie zarządzaną armię, przede wszystkim na cele tłumienia powstań – a wspierający ich czarownicy stanowili jedną z najzamożniejszych i najbardziej uprzywilejowanych warstw społeczeństwa, jednak jedni i drudzy okazywali się bezużyteczni w sytuacji, kiedy nawet nie mogli podejść na tyle blisko, by w ogóle wroga zobaczyć.
I wtedy pomoc nadeszła z całkiem nieoczekiwanej strony.
Magia, jak głosiła szumna maksyma u wejścia do Akademii Cesarskiej, miała siostrę. Nie były one jednak równe wobec prawa i przywilejów. Choć obie korzystały z mocy tych samych patronów – przedwiecznych bogów władających żywiołami, materią i wszelkimi zjawiskami – uzyskiwały ich wsparcie innymi drogami: jedna prosząc, druga rozkazując. Nic dziwnego, że podczas gdy ta wydająca polecenia była powszechnie szanowna i hojnie opłacana, tę, która jedynie pokornie błagała, lekceważono, zaledwie pozwalając jej istnieć w cieniu swojej potężnej siostry. Magia była na usługi każdego, kto był w stanie opłacić tych, którzy nią władali. Religia była domeną biedaków.
CZYTASZ
Skrzat i czarownica
FantasyZłodziej Ramin ma prawdziwego pecha: nie dość, że wskutek niezamierzonego (wyjątkowo!) konfliktu z prezbiterem Palawy musi bezzwłocznie uciekać z miasta, to jeszcze jego ostatnią ofiarą pada czarownica - która za karę zmniejsza go do rozmiarów skrza...