Rozdział 10 - Błękitny płomień (cz. 1)

23 6 0
                                    


W zapadającym zmierzchu, przysypującym wszystkie kolory popiołem mroku, las powoli przechodził ze świata barw do świata dźwięków. Wkoło znikały szczegóły, zamazywały się kontury i kształty, za to odzywały coraz śmielej szelesty, szmery, trzaśnięcia i pohukiwania. Odchodzący dzień zabrał ze sobą lubujące się w nim zwierzęta – ptaki, dziki, sarny czy jaszczurki – ustępując pola stworzeniom nocy, z których każde miały swój osobny akord. Wpierw odezwały się słowiki, których kląskanie było ostatnim akompaniamentem dla zachodzącego słońca. Potem, po ciemnym już niebie, zaczynały śmigać nietoperze; niemal bezgłośne w swoim uporczywym polowaniu. Tu i ówdzie po konarach przemykała popielica, ścigana przez łasiconia, gdzieś daleko odezwał się borsuk.

Ramin chłonął te wszystkie dźwięki, z mozołem wydobywając z pamięci nazwy zwierząt, które je wydawały. Nigdy nie był miłośnikiem przyrody i było mu absolutnie obojętne, czy pod okiem ojca zabija kunę, ryjostaja czy jastrzogonia. Wszystkie te nazwy służyły tylko temu, by sklasyfikować przydatność ofiary: na mięso, na skórę, czy też jako szkodnika w gospodarstwie, którego należało się pozbyć. Teraz jednak nasłuchiwał nie bez powodu: czekał na odgłos, który będzie znacznie bardziej groźny, niż szczek lisa czy pomrukiwanie złosia.

Jednocześnie nie odrywał wzroku od ciała przed sobą. Chociaż postanowił porzucić czarownicę, gdy tylko zajdzie słońce, nie mógł się na to zdobyć. Nie mógł także zdecydować się, by wreszcie wyciągnąć ręce do jej szyi i zacisnąć palce na jej krtani. Wciąż jeszcze żyła, wbrew wszystkiemu, a on nie potrafił podjąć żadnej decyzji. Wiedział, że kobieta nawet nie poczuje, kiedy zacznie ją dusić; jakimś sposobem przeczuwał też, że nie miałaby nawet mu tego za złe, a mimo to... nie potrafił. Był zły na siebie – i za to niezdecydowanie, i za to, że uległ przejmującemu chłodowi, kiedy wieczorna mgła zasnuła wszystko dookoła.

– No i masz, wygrałaś – mruknął, naciągając sobie mocniej na uszy wełnianą, spiczastą czapkę. Wolał nawet sobie nie wyobrażać, jak w niej wygląda. W myślach już nakreślił dalszy plan: kiedy tylko... kiedy tylko czarownica wyzionie wreszcie ducha, wdrapie się na jakieś drzewo i tam przeczeka noc. Potem ruszy dalej, na wschód. Wprawdzie ostatecznie planował dotrzeć do Hatingaru, ale cofanie się na zachód nie miało teraz sensu. Musiał przede wszystkim przedrzeć się do najbliższych osad ludzkich, by tam odzyskać siły i zgromadzić zapasy. Może nawet uda mu się znaleźć jakiś dogodny transport, jakiś wóz handlarza lub wędrownej trupy?

Drgnął, kiedy tuż nad jego uchem rozległ się diaboliczny, przeciągły dźwięk. Nie był to wprawdzie wilkołak, tylko lelek, ale bliskość ptaka prowadzącego dusze w zaświaty była wystarczająco upiorna.

„A więc to już!", pomyślał z ponurą ulgą. Zwierzęcy posłaniec Kościchy jednak wyprzedził wilkołaki, odsuwając od Ramina niewdzięczne zadanie oszczędzenia czarownicy cierpień i strachu. Wytężył wzrok, starając się przeniknąć ciemności i gęstniejącą mgłę. Jeśli nie zobaczy na własne oczy, że wydaje z siebie ostatnie tchnienie – cóż za niefortunny zwrot, przecież ostatni jest wdech, nie wydech! – będzie mu się śniła po nocach, tego był pewien.

Nagle z oddali, zza pleców, dobiegł go dźwięk, który postawił mu wszystkie włosy na karku. Już od godziny tu i ówdzie słyszał kroki, lecz na wszystkich bogów!, w tych stronach prócz człowieka tylko jedno stworzenie chodziło na dwóch nogach.

– Pospiesz się, błagam... – wycedził przez zęby, ale nagły furkot niósł złe wieści: lelek spłoszył się i odleciał, nie dokończywszy dzieła.

– Nie, tylko nie to...! – jęknął Ramin.

Dopadł czarownicy, a panika dodała mu sił i determinacji. Przyłożył dłonie do szyi kobiety i rzucił krótkie spojrzenie przez ramię, by ocenić, ile ma czasu. To, co ujrzał za sobą, odjęło mu głos.

Skrzat i czarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz