Rozdział 4 - Suma zysków i strat (cz. 1)

103 9 6
                                    


Kamień miał przepiękną barwę i nieskazitelną przejrzystość. Ramin raz po raz unosił go w górę i podziwiał, jak przenikające przez niego promienie słoneczne tworzą błękitnawą mozaikę na rozpostartej na jego kolanach płachcie. Początkowo, kierując się fatalnym gustem Kahiry (od którego wyjątek, rzecz jasna, stanowiło upodobanie w nim samym), wziął go za ametyst, lecz nie było wątpliwości – kolczyki, które ukradł z jej domostwa, zdobione były znacznie rzadszym i droższym tanzanitem, na dodatek oszlifowanym przez prawdziwego mistrza. Ramin, jak każdy nałogowy amant, pogardzał mężami, którym pomagał doprawiać rogi, lecz dla małżonka Kahiry nabrał w tym momencie autentycznego szacunku.

„Gdybym go teraz spotkał na ulicy, padłbym mu chyba w ramiona i zaprosił na kolejkę", pomyślał, ale zaraz sobie uświadomił, że teraz to mógłby go co najwyżej ucałować w kolano. „A poza tym, co bym mu powiedział? Cenię cię, chłopie, bo urzekł mnie przedmiot ukradziony przeze mnie twojej żonie, z którą zresztą się przespałem?".

Cmoknął z dezaprobatą i zawinął kolczyki z powrotem w płachtę.

– A sio! – krzyknął na gołębia i zamachał na niego ramionami. Głupi ptak właśnie uznał, że choć troczki od płaszcza Ramina nie wyglądają apetycznie, nie zaszkodzi spróbować ich zjeść. Na dodatek musiał cierpieć na zaniki pamięci, bo desperacką próbę połknięcia w całości konopnego sznura powtarzał już szósty raz.

Gołąb podskoczył w miejscu i załopotał skrzydłami, ale nie odleciał. W ogóle wydawał się nie do końca wiedzieć, do czego służą te dwa grube, pokryte pierzem płaty u jego bokach, bo zgodnie z przeznaczeniem używał ich tylko wtedy, gdy udawało mu się naprawdę rozsierdzić Ramina i ten kopniakami przeganiał go aż za krawędź dachu. Co nie powstrzymywało go przed powrotem na gzyms, jeszcze nim złodziej zdążył z powrotem usiąść.

Ramin wyciągnął z zawiniątka herbatnik, także wyniesiony z domostwa Kahiry. Był u niej jako gość tylko raz, ale i tak mimochodem zdążył odnotować, gdzie chowa ukradkiem słodycze, sądząc, że nikt nigdy nie domyśli się, skąd bierze się jej pokaźna tusza. Nie pomyślałby wówczas, że wiedza ta przyda mu się do życia.

Ciastka były lekkie, więc zdołał ukraść całe, owinięte delikatnym, złoconym papierem opakowanie – miał teraz zapas na kolację i na śniadanie. Po chwili wahania poczęstował też gołębia. Rzucenie mu okrucha na drugi koniec dachu i tak było najskuteczniejszą metodą, by choć na chwilę pozbyć się jego towarzystwa. Zagapił się w ślad za oddalającą się opalizującą sylwetką ptaka. Włam poszedł nadzwyczajnie łatwo, ale nieustanne wspinanie się i ześlizgiwanie w dół po różnych powierzchniach było uciążliwe. Raminowi przyszło do głowy, że może zdołałby oswoić i wytresować jakieś zwierzę, na którego grzbiecie mógłby pokonywać najtrudniejsze odcinki.

„No tak, ale z pewnością nie gołębia", skwitował w myślach, patrząc, jak jego opierzony towarzysz wtrącił nieumyślnie swój kawałek herbatnika do ujścia rynny i teraz przechylając łebek to na jedną, to na drugą stronę zaglądał do niej ze zdumieniem, jakby wciąż nie tracąc nadziei, że może lewe oko wypatrzy to, czego nie zdołało prawe i odwrotnie.

Ramin włożył do ust kawałek ciastka i ponownie rozwinął płachtę. Westchnął z zachwytem; ile by nie patrzył na kamienie, nie traciły nic na swym pięknie. Był niemal zły na słońce, które zachodząc, zmieniało powoli barwę na coraz czerwieńszą, mącąc niezwykłą, zimną niczym lód poświatę tanzanitu.

– Co najmniej osiemdziesiąt daerów – szepnął do siebie. Rzecz jasna u złotnika były warte trzykrotnie tyle, ale żaden paser nie da mu rynkowej ceny. I wtedy Ramin po raz pierwszy uświadomił sobie, w jak groteskowej sytuacji się znalazł: owszem, jego nowy wzrost umożliwiał mu łatwiejsze włamy i czynił go bezpieczniejszym od stróżów prawa, lecz jednocześnie stwarzał problemy z upłynnianiem łupów. Jęknął z rozgoryczeniem i przygryzł kciuk.

Skrzat i czarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz