Rozdział 5 - Noc (cz. 2)

46 11 9
                                    


Krótko po godzinie szczura miał już pewność. W całym mieście nie ostał się ani jeden czarownik. Czy w innych miejscach było podobnie? Tego Ramin nie mógł wiedzieć, bo poza przeprowadzką z rodzinnej wsi nigdy nie podróżował, a topografię Aboru znał świetnie, ale tylko z map, które z zamiłowaniem studiowali we troje jeszcze w sierocińcu, snując idiotyczne – teraz już to wiedział – plany i marzenia.

Jego ręka była już w połowie drogi do ust, kiedy przypomniał sobie, że wciągu ostatnich dwóch dni przygryzał palec tyle razy, że jeszcze jedno czy dwa skubnięcia skórek, a dożuje się do żywego mięsa. Założył ramiona, tak by przypadkiem nie powtórzyć gestu, kiedy całkiem zatopi się w rozmyślaniach. A miał dużo do rozważenia. W jego sytuacji nie było dobrego wyjścia – były tylko złe i jeszcze gorsze, na dodatek czas go gonił.

Oparł skroń o szybę szynku i zajrzał tęsknie do środka. Nie obawiał się, że ktoś go wypatrzy, mimo iż wcale się nie chował. Wnętrze było skąpane w jasnym, ciepłym świetle lamp olejowych, więc wszystko, co było na zewnątrz, choćby i na parapecie, jak on, było dla gości przybytku całkiem niewidoczne. Powietrze mimo późnej pory rozbrzmiewało głośnymi rozmowami, okrzykami, śmiechami, a od czasu do czasu i pijackim śpiewem. Zapachy jedzenia, alkoholu i tego wszystkiego, co się z jednym i drugim dzieje po tym, jak się je spożyje, docierały bez trudu do Ramina, mimo zamkniętego okna.

Złodziej poczuł głód i odruchowo pomyślał o ukradzionych kilka godzin wcześniej herbatnikach. Wspomnienie o nich natychmiast przypomniało mu o jastrzębiu i o tym, jak przez moment sądził, że wybiła jego ostatnia godzina. Ból w poranionych plecach także od razu dał o sobie znać, ale wraz z oboma tymi nieprzyjemnymi doznaniami spłynęła na niego pewność. Już się nie musiał zastanawiać. Wiedział, co powinien teraz zrobić.

Do inspektoratu dotarł ponownie w połowie godziny tygrysa; do świtu zostało już nie więcej jak dwie godziny. Zamarudził tak długo nie tylko z powodu odległości, ale i bagażu: całą drogę wlókł ze sobą pospiesznie ukradziony, niewielki bukłak, a potem srodze się namęczył, żeby przepchnąć go przez rurę odpływową, przez którą sam przedostał się na dziedziniec. W międzyczasie zaopatrzył się też w sznur (a właściwie sznurek, choć z jego perspektywy wydawał się gruby jak lina okrętowa) i parę innych drobiazgów, które miałyby mu się w najbliższym czasie przydać. Pozostałe będzie musiał skołować za dnia i miał nadzieję, że starczy mu czasu.

Tym razem nie musiał już zaglądać co położonych poniżej gruntu cel, tylko od razu skierował się do piątego z zakratowanych otworów. Przywiązał jeden koniec liny do krat i zsunął się po niej do środka. Jego stopy z miejsca ugrzęzły w czymś gęstym i lepkim. Wzdrygnął się i starając się nie zgadywać, co to było, przemknął w stronę czarownicy.

Wisiała dokładnie tak samo, jak ją zostawił – zresztą jak miałaby zmienić pozycję? Była przykuta za nadgarstki do ściany grubymi kajdanami; nawet sam Ramin niewiele mógłby w tej sytuacji zdziałać, choć potrafił uwolnić się z niezliczonych rodzajów więzów. Wyglądała na pogrążoną we śnie lub nieprzytomną, ale oddychała swobodniej niż kilka godzin temu.

– Hej, czarownico! – zawołał. Miał szczerą nadzieję, że się ocknie, bo jeśli będzie musiał ocucić ją bardziej bezpośrednio, może wziąć go za szczura i kopnąć, a to mogłoby się dla niego skończyć tragicznie. Ku jego uldze kobieta uchyliła powieki. Poruszyła wargami.

– Złodziej Ramin... – wymamrotała. – Ależ cię sponiewierało. Uciekłeś sowie z wypluwki?

– Spójrz na siebie, mądralo – obruszył się Ramin, ale zaraz sobie przypomniał, że to nie czas ani miejsce na przepychanki słowne. Podskoczył i wczepił się w skraj giezła czarownicy, po czym starając się nie myśleć o tym, jak wyraźnie przez cienki materiał czuje jej kości, zręcznie wspiął się na górę, aż na jej ramię. Drgnęła, ale nie próbowała go zrzucić – to był kolejny ryzykowny punkt jego planu.

Skrzat i czarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz